Między młotem, a kowadłem

Ważne artykuły prasowe na temat dążeń Niemiec i Rosji do współpracy ponad interesem Europy i Polski.

W tej zakładce będe publikował interesujące głosy z różnych gazet na temat działań Niemiec  z putinowską Rosją, mających na celu robienie wspólnych interesów ponad interesami Świata, Europy i Polski.

 Saryusz Wolski:

„My także potrzebujemy polityki bardziej asertywnej, twardej, zamiast polityki przeczekiwania w nadziei, że może Bruksela, Berlin, Paryż zrozumieją, będą mieli wyrzuty sumienia, nie zrobią czegoś, bo to nieładnie. Nic takiego się nie zdarzy, nigdy nie przyznają, że niemieckie sądy są dużo bardziej upolitycznione, że u nas jest pełen pluralizm, w tym mediów, silny demokratyczny mandat rządu, prezydenta oraz zdrowa i żywa demokracja.”

„Strategia Brukseli polega na pełzającym opanowywaniu nowych obszarów nienależnych kompetencji etapami, potocznie mówiąc, na miękko. Najpierw tylko pytają – w obszarach, do których nie mają kompetencji. Państwa członkostwie odpowiadają. To oni pytają dalej, potem oceniają, tworzą z pozoru niewinne dokumenty, w których są zarodki nowych uprawnień, na końcu żądają zmian. Dasz palec, wezmą rękę. Daliśmy się w to niestety wciągnąć w sprawie organizacji sądownictwa.”

„Tłumaczyliśmy się długo z Krajowej Rady Sądownictwa, Izby Dyscyplinarnej, co stworzyło sytuację, w której oni mogą twierdzić, że my uznajemy ich kompetencje w tej materii.”

Mogą zablokować te fundusze?

W sensie prawnym nie. Ale znalazłszy pretekst, są zdolni do wszystkiego. I zrobią to, jeżeli będą równie bezwzględni jak w sprawie KPO, a my nadal będziemy grzeczni. Trzeba z tym skończyć, przejść od defensywy do ofensywy. Musimy jasno zakreślić nasze czerwone linie, musimy jasno artykułować, co jest naszym witalnym interesem. To stary termin z okresu, gdy de Gaulle wywrócił stolik w czasie kryzysu luksemburskiego w 1965 r. i zmusił wszystkich do respektowania suwerenności i interesów Francji. Podobną taktykę zastosowali Hiszpanie, gdy ich poniżali i atakowali bardziej niż nas. Francuskie kanonierki strzelały do hiszpańskich statków rybackich w Zatoce Biskajskiej.

Jak zareagowali Hiszpanie?

Odpowiedzieli serią wet, blokad, twardą polityką. I skończyły się ataki i poniżanie. Mają KRS jak nasz, robią w Katalonii, co chcą, i nikt im słowa nie powie. Za kulisami opowiada się anegdoty o tym, że jak przyjeżdżała delegacja rządowa z Madrytu do Brukseli, to komisarze ze strachu zamykali się w gabinetach. Wiedza o tym, jak Hiszpanie, Portugalczycy wybili się na niepodległość w Unii, jest dostępna. Powinniśmy uczyć się na ich sukcesach. Po dobroci tam nic się nie osiągnie.

Muszę w tym momencie zgłosić kilka wątpliwości. To była inna Unia i komisja, TSUE nie sypał Hiszpanom natychmiast egzekwowanych kar.

Prawda. Degeneracja Unii jest faktem, proces ten opisałem w naszej rozmowie sprzed roku. Wiele się zmieniło, ale nadal pozostaje w mocy zasada, że asymetria sił nie wyklucza skutecznego używania posiadanych instrumentów. I my je mamy. Potocznie mówiąc – weto, precyzyjniej – obstrukcja na wszelkich możliwych polach, zmierzająca do tego, żeby sprawić, że druga strona będzie ponosić wysokie koszty swoich niecnych działań.

 

Szydło wyszło z worka (niemieckie):

Niemiecki egoizm staje się problemem dla przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, która ryzykuje, że zostanie uznana za niemiecką marionetkę w oczach swoich kolegów i stolic UE. Von der Leyen wiernie grała w grę Berlina, odmawiając przedstawienia propozycji wprowadzenia ogólnounijnego limitu cen gazu — nawet gdy 15 stolic wezwało Komisję do przedstawienia takiej propozycji, m.in. Francja, Włochy, Hiszpania i Polska, czyli odpowiednio drugi, trzeci, czwarty i piąty co do wielkości kraj UE

— pisze Politico w analizie poświęconej działaniom władz Niemiec w związku z kryzysem energetycznym.

Z jednej strony Berlin, wykorzystując swoją pozycję we Wspólnocie i KE, zablokował wprowadzenie limitu cenowego na gaz, z drugiej jednak postanowił przyznać pomoc w wysokości 200 mld euro niemieckim obywatelom i firmom, m.in. na zakupy gazu.

Berlin może teraz nadal kupować gaz, który zwykle kupują inne kraje UE, przebijając swoich partnerów, dalej przyczyniając się do wzrostu cen i powodując zarówno zakłócenia (na rynku), jak i złą atmosferę w całej UE

— diagnozuje portal.

Powołując się na unijnych dyplomatów, Politico ocenia, że niemiecki kanclerz Olaf Scholz nie dojrzał jeszcze do roli przywódcy największego państwa UE i nie rozumie, że musi brać pod uwagę europejski wymiar decyzji podejmowanych w kraju przez Niemcy, zamiast skupiać się tylko na zadowalaniu Zielonych i liberałów, czyli partnerów z koalicji rządowej.

Berlin ponosi szczególną odpowiedzialność: wielu krytyków w Brukseli twierdzi, że obok Rosji to Niemcy ponoszą największą winę za wzrost cen gazu w UE, a obywatele w całej Europie w zasadzie płacą teraz za niepowodzenie Niemiec w dywersyfikacji dostaw gazu w przeszłości. A jednak Berlin zachowuje się tak, jakby problem dotyczył tylko niemieckich obywateli i firm. Wielu unijnych dyplomatów ma wrażenie, że kanclerz Niemiec musi się dopiero nauczyć działać jako Europejczyk

— relacjonuje Politico.

Przypomina, że Scholz chce uchodzić za szefa rządu, który „nikogo nie pozostawia na pastwę losu”.

Tymczasem trudno sobie wyobrazić bardziej aspołeczne działanie niż subsydiowanie gazu dla niemieckich firm i konsumentów przy jednoczesnym zablokowaniu limitu cen gazu na poziomie UE

— konstatuje portal.

Niemcy po prostu pokazali reszcie Europy środkowy palec

— cytuje Politico anonimowego dyplomatę unijnego.

Kaczyński o Niemcach:

Przez całe dziesięciolecia niszczono polską świadomość narodową poprzez pedagogikę wstydu i opowiadanie, że wszystkiemu, wszędzie jesteśmy winni. Poprzez wpisywanie się w niemiecką politykę historyczną, z której wynikało, że w gruncie rzeczy pewnego dnia Hitler na czele jakiegoś narodu, nieznanego wcześniej w Europie, nazistów, najechał na Niemcy. Podbił i później biedaków zmusił do wojny” – powiedział w Szczecinie prezes PiS Jarosław Kaczyński, podkreślając wagę „konsolidacji naszego społeczeństwa”.

„Krótko mówiąc, to wszystko nam było tutaj wmawiane. Ta polityka historyczna była w gruncie rzeczy taka, jakby ja układano nie w Warszawie tylko w innej stolicy, a właściwie w dwóch stolicach: jednej na wschód, drugiej na zachód”.

Jako przykład podał ataki na podręcznik prof. Roszkowskiego.

Mimo że to nie jest podręcznik obowiązkowy, bo teraz nauczyciele mają wybór. To jest dla nich skandal, ze ktoś w ogóle taki podręcznik napisał

— powiedział Jarosław Kaczyński.

To jest właśnie to ich pojęcie wolności. Żadnej wolności ma nie być, żadnego pluralizmu w mediach, to, że istnieje telewizja publiczna, która mówi zupełnie coś innego niż TVN, to jest dla nich skandal. Wszyscy powinni mówić to samo. To jest właśnie zniszczenie demokracji, to jest totalitaryzm. I to jest także niszczenie narodowej tkanki, bo ona jest w naszych głowach i sercach

— podkreślił.

Nieśmiałe, krytyczne, wypowiedzi w mediach niemieckich na temat 16 lat rządów Merkel:

Swojemu następcy Olafowi Scholzowi z SPD i jego koalicji pozostawiła po sobie po prostu kupę gruzu. Od ponad półtorej dekady nie zrobiła nic w sprawie uzależnienia energetycznego Niemiec od Rosji. Przespała cyfryzację kraju. Inwestycje w infrastrukturę i obiekty użyteczności publicznej okroiła do granic możliwości. W 2015 roku wielkodusznie przyjęła do Niemiec wielu uchodźców, zwłaszcza z Syrii, ale uporządkowaniem spraw związanych z imigracją nie łamała sobie potem głowy

— czytamy w tekście Thurau’a na portalu dw.com.

W Niemczech już powszechnie lansuje się negatywną opinię o rządach Merkel”

Publicysta „Deutsche Welle” podkreśla, że zarzucanie Merkel, iż źle oceniła Putina jest tanim chwytem, gdyż „zrobili tak prawie wszyscy zachodni politycy”.

Prawo hitlerowskie obowiązuje nadal w Niemczech. Polskie roszczenia reparacyjne są „przedawnione”, a dekrety hitlerowskie aktualne?

W czasie wojny Niemcy (w ramach swojej wysoko rozwiniętej działalności kulturalnej) skonfiskowali większość dzwonów kościelnych, aby przetopić je na pociski. Szczęśliwie niektóre ocalały. Jednym z nich był dzwon, obecnie znajdujący się w świątyni ewangelickiej w Penzbergu (Bawaria), który pochodzi z kościoła znajdującego się na ziemiach obecnie należących do Polski. Rada parafialna i czcigodny pastor Julian Lademann postanowili więc w geście sprawiedliwości zwrócić dzwon. Rząd niemiecki postawił jednak weto.

„Gazeta Wrocławska” (9 IX 2022 r.) pisze:

Na drodze powrotu dzwonu do parafii macierzystej stanęły jednak władze niemieckie, stwierdziły, że „nie ma mowy o zwrocie”.

Kościół Ewangelicki jest zdania, że dzwony pozostają własnością pierwotnych parafii, z czym nie zgadza się jednak niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych.

Rzecznik MSZ wyjaśnił w odpowiedzi dla Ewangelickiej Agencji Prasowej, że dzwony należą do państwa – zostały podczas wojny przejęte przez Rzeszę, a jej następczynią jest Republika Federalna Niemiec, przez co nie ma możliwości zwrotu dzwonu do parafii znajdującej się na terytorium Polski. Również Związek Kościołów Ewangelickich jest zdania, że w żadnym razie dzwony nie należą do dzisiejszych katolickich parafii w Polsce.

Nie można wytłumaczyć tego co się stało inaczej, niż jako kolejnego przejawu histerycznego antypolonizmu szerzącego się w dzisiejszych Niemczech. Jak widać do „dołożenia Polakom” można już nawet używać dekretów Hitlera. Uznawanie hitlerowskiego prawa za nadal obowiązujące wskazuje z jednej strony na trwającą ciągle nad Renem i Szprewą nostalgię za III Rzeszą. Z drugiej strony jest to przykład analfabetyzmu prawnego dzisiejszych urzędników w Berlinie. Większość przepisów z czasów III Rzeszy została bowiem unieważniona przez władze okupacyjne w latach 1945-1949. Upieranie się przy obowiązywaniu prawa hitlerowskiego może jednak świadczyć też o podważaniu prawomocności rozporządzeń alianckich, w czym Niemcy mają ogromne doświadczenie!

Inny przykład stosowania przez dzisiejszy rząd niemiecki starych hitlerowskich dekretów to sprawa majątku przedwojennego Związku Polaków w Niemczech. Kolejni kanclerze odmawiają jego zwrotu, a przecież został on skonfiskowany w wyniku dekretu Hermanna Goeringa z 1940 r. Prawo wydawane przez otyłego marszałka (jako premiera Prus) obowiązuje więc (zdaniem administracji niemieckiej) do dzisiaj! Jest częścią prawa państwowego Republiki Federalnej Niemiec !!! Ciekawe czy kanclerz Scholz jest z tego dumny?

 Niemcy twierdzą, że polskie roszczenia reparacyjne są „przedawnione”. Nie uważają jednak za „przedawnione” dekretów hitlerowskich, którymi mogą wyrządzać krzywdę swojemu polskiemu sąsiadowi i sojusznikowi. Można tylko żywić nadzieję, że ta haniebna mentalność ustąpi w końcu miejsca postawie prawdziwie europejskiej, w duchu współpracy oraz chęci zrekompensowania win i zbrodni popełnionych przez Niemców na Polakach w czasie II wojny światowej.

POMYSŁ BORRELLA:

Niczego się nie uczą, niczego nie rozumieją. Szef unijnej dyplomacji chce wspólnych zakupów broni

Borrell wyraził też żal, iż rok temu Unia nie zgodziła się na propozycje kilku państw, w tym Polski, by zacząć szkolenia ukraińskich żołnierzy. – Niestety nie przychyliliśmy się rok temu do próśb kilku państw i teraz bardzo tego żałujemy. Gdyby Unia wtedy odpowiedziała pozytywnie mielibyśmy teraz lepszą sytuacje – mówił Borrell.

Dzień w dzień władcy Unii pokazują, jak ograniczonymi, zakłamanymi, a teraz już groteskowymi postaciami są. Otóż panie Wysoki Przedstawicielu coś tam coś tam, spośród 27 państw Unii, ledwie kilka pomaga Ukrainie – Polska i kraje bałtyckie, Finlandia, Szwecja. Reszta udaje, kłamie, że to czyni, zwleka. Pomoc od najbogatszych krajów Unii – Niemiec, Francji, Hiszpanii, jest żałośnie nędzna. To grosiki rzucane jak jałmużna, tylko po to, by jakoś omamić światową opinię publiczną. Marne gesty na pokaz. Największe kraje Unii chcą, by Ukraina jak najszybciej przegrała, bo wtedy wrócą do swych interesików – do Niemiec popłynie gaz, Ruscy znów przyjadą na Lazurowe Wybrzeże, więc kokoty dużo zarobią, Francja znów będzie sprzedawać luksusowe marki. Podobnie Włosi. Nikt tyle kiczowatych ciuszków czy butów od Versace i Armaniego nie kupuje, co Ruscy.

Jeżeli w Europie jest za mało broni i amunicji, to nie dlatego, że tak dużo zostało wysłane na Ukrainę, ale m.in. przez to, że Niemcy przez lata oszukiwały swych sojuszników z NATO. Nie wypełniały podjętych zobowiązań i nie przeznaczały 2 proc. swego PKB na zbrojenia. Wolały wydawać pieniądze na hojny socjal budując mit państwa opiekuńczego. Za to ogromna cenę płaci dziś Ukraina, ale także Polska i kraje bałtyckie. Ukraina bo broń, którą mogłaby otrzymać nie istnieje. Polska i kraje bałtyckie robią co mogą, ale też muszą miarkować swą pomoc, bo wiedzą, że Niemcy oszuści uczynili Europę niemal bezbronną.

Scholzznowu wykazuje się niedoinfmowaniem:

Wiceszef MSZ, który był w środę gościem TVP1, został zapytany o słowa kanclerza Niemiec Olafa Scholza, który jest przeciwny pomysłowi wprowadzenia zakazu wjazdu na teren Unii Europejskiej dla rosyjskich turystów i uważa, że „to wojna Putina, nie narodu rosyjskiego”.

Nie dotarły do niego albo nie doczytał tych wszystkich raportów mówiących o gigantycznym poparciu dla polityki Władimira Putina wśród zwykłych Rosjan, być może nie widział tych wszystkich filmików, w których gromadzą się ludzie układając się w literkę „Z”,być może nie widział tych wszystkich mityngów, także i w Niemczech, w samym Berlinie ludzi popierających politykę Władimira Putina– mówił Przydacz.

Jak dodał, „można tak żyć i tego nie widzieć, ale warto mieć zinternalizowaną tę wiedzę, aby rzeczywiście podejmować decyzje polityczne, takie, jakie są potrzebne”.

„To jest oczywiście próba w pewnym sensie wybielenia czy spowodowania podziału, że są dobrzy Rosjanie i zły car” – ocenił wiceszef MSZ.

Podkreślił też, że „społeczeństwo rosyjskie, niestety, karmione propagandą przez ostatnie nawet nie lata, tylko dziesiątki, setki lat, żyje w takim imperialistycznym śnie, w którym jego pozycja miałaby zależeć od tego, jak wiele terytoriów zagrabi, jak wiele państw podbije”.

 

Takie małe wspomnienie faktów, w związku z Bitwą Warszawską:

Nienawiść do nowej Polski była w społeczeństwie niemieckim tak silna, że nie pozwalała tego zrozumieć (istnienia Państwa Polskiego po 1918r). Prezydent Ebert proklamował neutralność Rzeszy Niemieckiej, co latem 1920 roku sprzyjało stronie sowieckiej. Niemcy czekali na nowy rozbiór Polski. Zdawało się, że to scenariusz najbliższej przyszłości. Szef Reichswery, gen. von Seeckt, mówił o Polsce jako „złodzieju ziemi niemieckiej”, którego nie wolno ratować. W Hamburgu 20 lutego 1920 roku powiedział:

„Polskę, tego śmiertelnego wroga Niemiec, tę kreaturę i sojusznika Francji, tego złodzieja ziemi niemieckiej, tego niszczyciela niemieckiej kultury? W tym celu ani jedna dłoń niemiecka nie powinna się wyciągnąć. A jeżeli Polskę diabli wezmą, to powinniśmy temu dopomóc. Nasza przyszłość leży w związku z Rosją, niezależnie od tego, czy obecna sytuacja nam się podoba, czy nie. Nie ma innej drogi dla nas”.

Wrogość Niemiec do nowej Polski dobrze rozpoznawano na Kremlu. Była ona rzeczywistością, którą poświadczają dokumenty dyplomatyczne różnych państw. Francuski dyplomata z ambasady w Berlinie – komentując zachowanie niemieckiego społeczeństwa wobec wojny polsko-sowieckiej – dostrzegał przede wszystkim słabo skrywaną nienawiść do Polski. Pisał, jakże trafnie: „Nienawiść do Polski, której nieoczekiwane odrodzenie zniweczyło dzieło Fryderyka II okazała się silniejsza niż obawa przed bolszewizmem i wiadomość o wzięciu Kijowa przyjęto ze źle skrywanym gniewem”.

Przywykliśmy widzieć Sowietów jako gotujących się na podbój Europy. Jednak latem 1920 roku również konfiguracja w postaci taktycznego aliansu Berlin-Moskwa była możliwa. Niosła ona nowy rozbiór Polsce. Lenin i jego współpracownicy dobrze wiedzieli, że to Niemcy są naturalnym kandydatem na sojusznika nowej Rosji w walce z Polską jako „zwornikiem ładu wersalskiego”,

Nie znalazły natomiast potwierdzenia późniejsze pogłoski o rzekomo zawartym w 1920 roku tajnym porozumieniu sowiecko-niemieckim, które dla Polski miało mieć charakter rozbiorowy. Aby los Polski został przesądzony, wystarczyłoby uderzenie Niemiec w krytycznych dniach sierpnia 1920 roku. Niemcy nie byli jednak w stanie tego uczynić z obawy przed interwencją Francji, która nie mogłaby pozwolić na przekreślenie traktatu wersalskiego. O ile żołnierz francuski nie mógł zostać wysłany na front przeciw Sowietom do Polski, to reakcja militarna armii francuskiej na Renem wchodziła w rachubę.

Wiadomo, że strona sowiecka zapewniała Rzeszę Niemiecką, że Armia Czerwona nie przekroczy granicy z 1914 roku, zaś niemiecki Minister Spraw Zagranicznych, Walter Simons, w piśmie z 22 lipca 1920 roku potwierdził ludowemu komisarzowi spraw zagranicznych Rosji sowieckiej, Gieorgijowi Cziczerinowi, że granica ta będzie poszanowana. W czasie Bitwy Warszawskiej sowiecka 4. Armia opanowała niewielkie terytorium należące do Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1914 roku (obejmujące Działdowo i Brodnicę), jednak Sowieci zaraz przekazali je lokalnym władzom niemieckim.

Na możliwość zagrożenia z Zachodu zwracała uwagę polskiemu Sztabowi Generalnemu Francuska Misja Wojskowa w Polsce. W papierach Adiutantury Generalnej Naczelnego Wodza zachowały się dokumenty: Plan de Défense contre l’Allemagne dans la situation actuellez 2 lipca 1920 roku oraz datowana na 28 lutego tego roku Instruction au sujet des reconnaissance à efectuer sur la frontière occidentale. Ichpodstawowym założeniem była teza, że pokonane Niemcy mogą spróbować wykorzystać okazję, jaką jest zaangażowanie polskich sił zbrojnych w operacjach zbrojnych na Wschodzie, by obalić wersalską granicę z Polską.

Rzekome porozumienie niemiecko-sowieckie zakładające podział Polski miało być zawarte między 28 maja a 8 lipca 1920 roku. Tyle dowiedziała się dyplomacja włoska. Zagadnienie to poruszał włoski historyk Giorgio Petracchi (w książce Da San Pietroburgo a Mosca. La diplomazia italiana in Russia 1861–1941). Ustalenie to nie zostało jednak do dziś potwierdzone w badaniach archiwalnych. Możliwe, że chodzi o mistyfikację albo jakieś ogólne gentlemen’sagreement.

W dniu 30 sierpnia 1920 roku konserwatywny dziennik brytyjski „Times” zamieścił doniesienia o układzie niemiecko-sowieckim, który miał przybrać charakter tajnej umowy międzyrządowej – publikację zaś odnotowało poselstwo RP nad Tamizą.

Zaczeło już się wybielanie Rosjan i relatywizowanie wojny, stosuje się sprawdzone metody z wybielania Niemców po II wojnie:

Wielu komentatorów protestuje przeciw twierdzeniom Olafa Scholza, jakoby atak na Ukrainę był „wojną Putina”. Zwracają oni uwagę, że to nie Putin rozstrzeliwał bezbronnych cywilów w Irpieniu, Borodiance i Buczy, nie on bombardował teatr w Mariupolu czy centrum handlowe w Krzemieńczuku, nie on mordował ukraińskie dzieci i torturował jeńców wojennych. Robili to rosyjscy żołnierze. Trudna do utrzymania jest też teza o „wojnie Putina”, skoro agresję na Ukrainę popiera zdecydowana większość Rosjan. Mimo to kanclerz Niemiec brnie uparcie w tę retorykę, kurczowo trzymając się swojego zdania.

kraiński filozof Ołeksij Panycz zwrócił uwagę na Facebooku, że w tej postawie Scholza jest metoda – i to metoda wypróbowana wcześniej na przykładzie Niemiec. Jej mechanizm opisał znakomicie brytyjsko-amerykański historyk żydowskiego pochodzenia Tony Judt w swej książce „Powojnie. Historia Europy od roku 1945”. Otóż zauważał on, że Niemcy za rządów Konrada Adenauera wykreowały we własnym społeczeństwie swój obraz nie jako agresora, ale jako potrójnej wręcz ofiary II wojny światowej: po pierwsze – jako ofiary Hitlera (w rozpowszechnieniu takiego wyobrażenia dopomógł m.in. wielki sukces filmów w rodzaju „Ostatni most” z 1954 czy „Canaris” z 1955 roku, które spopularyzowały przekonanie, jakoby większość dobrych Niemców stawiała podczas wojny opór Hitlerowi); po drugie – jako ofiary swoich wrogów (bombardowanie Drezna, zatopienie „Wilhelma Gustloffa”, wypędzenia ze Śląska, Prus Wschodnich i Sudetów etc.); po trzecie wreszcie – jako ofiary powojennej propagandy zwycięzców, która rzekomo złośliwie przekręcała fakty, by wyolbrzymić „zbrodnie” Niemców.

Takie wyobrażenie mieli o sobie Niemcy przez ponad dwie dekady po zakończeniu II wojny światowej – dopóki nie dorosło pokolenie dzieci i wnuków, które zaczęło pytać o przeszłość swoich ojców i dziadków. Nieprzypadkowo – jak zauważa Panycz – na kolana w Warszawie padł dopiero czwarty kanclerz RFN w roku 1970, a i to wielu nad Łabą i Renem przyjęło ze zdziwieniem. Na dłuższą metę ta polityka historyczna odniosła jednak skutek, skoro za głównych sprawców zbrodni wojennych uchodzą dziś „naziści”, których pierwszą ofiarą był właśnie naród niemiecki.

Swą retoryką Olaf Scholz przygotowuje grunt pod sytuację, w której Putin zostanie odsunięty od władzy lub Rosja przegra wojnę. Wtedy będzie można powtórzyć po raz kolejny, że to nie była wojna Rosjan, lecz Putina i putinistów – tak jak II wojna światowa nie była wojną Niemców, lecz Hitlera i nazistów. Rosjanie zostaną więc zrehabilitowani jako ofiary Putina, a cała odpowiedzialność za zbrodnie przerzucona na wąski krąg ludzi prezydenta. Mało tego, może okazać się wówczas, że naród rosyjski padł ofiarą nie tylko kremlowskiej kamaryli, lecz także rusofobicznej propagandy Ukraińców, Polaków, Bałtów i Anglosasów. Takiego właśnie scenariusza, według wspomnianego Ołeksija Panycza, możemy spodziewać się po zakończeniu wojny. Olaf Scholz już nad tym pracuje.

 

Były Prezydent Ukrainy Juszczenko: Putin przyniósł Europie korupcję polityczną.

PAP: Panie prezydencie, mija 14 lat od pana wspólnej podróży z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Gruzji, która w sierpniu 2008 roku została napadnięta przez Rosję. Udaliście się wówczas do Tbilisi wraz z prezydentami Estonii i Litwy, Hendrikiem Ilvesem i Waldasem Adamkusem oraz premierem Łotwy Ivarsem Godmanisem w geście solidarności z Gruzinami.

Wiktor Juszczenko: Mieliśmy już wtedy pełne przekonanie, że proces, który rozpoczął (prezydent Rosji Władimir) Putin, nie dotyczy stosunków dwustronnych między sąsiadami. Wiedzieliśmy, że w jego doktrynie „russkogo mira” (rosyjskiego świata – PAP) tkwi problem, który przez Rosję stanie się kiedyś problemem całego świata. Rozumieliśmy się w tej sprawie z Lechem Kaczyńskim doskonale. Bardzo lubiłem Lecha, bardzo lubiłem jego żonę. Lubiłem go za światopogląd. Wydaje mi się, że Polacy go niewystarczająco docenili. Sądzę, że Polacy nie do końca rozumieli jego zasadniczość, na przykład, w odniesieniu do rosyjskiej polityki.

Tymczasem Europa uginała się przed ogromnymi dostawami ropy naftowej, węgla i gazu z Rosji, a do Moskwy płynęły za to kolosalne pieniądze i to wszystko wywołało erozję europejskiej polityki.

My widzieliśmy, jak krok za krokiem Europa przestaje mówić jednym, wspólnym językiem, jak państwa mówią różnymi głosami. To zresztą było bardzo wyraźne w 2014 r., kiedy w Europie próbowano znaleźć sposób uregulowania rosyjskiej wojny przeciwko Ukrainie. Niestety, wówczas Europie nie wystarczyło ducha.

Wam jednak tego ducha nie zabrakło, kiedy postanowiliście, że wspólnie z prezydentem Kaczyńskim wesprzecie Gruzję w jej wojnie z Rosją.

My z prezydentem Kaczyńskim absolutnie doskonale rozumieliśmy, że w sierpniu 2008 r. pytanie, komu bije dzwon, jest bez sensu, bo dzwonił on wszystkim. Głównym problemem było to, czy nauczymy się wspólnie reagować na takie wyzwania. Wiedzieliśmy przecież, że niektórzy z naszych partnerów europejskich znów będą mówić o konieczności prowadzenia jakiejś specjalnej polityki wobec Rosji, o dialogu z Moskwą.

No i ta specjalna polityka wobec Rosji sprawiła, że przed napaścią Putina na Gruzję podpisano porozumienie w sprawie gazociągu Nord Stream 1. W 2014 r. Putin najeżdża Ukrainę, a za kilka miesięcy podpisywany jest dokument w sprawie Nord Stream 2. Czy tak trudno zrozumieć, że jest to nieuczciwe, nieprawidłowe, że w ten sposób wzmacnia się Putina i jego okupacyjną politykę? Jak można z nim walczyć, skoro codziennie otrzymuje on miliard dolarów płatności od zachodniej Europy?

Mieliśmy więc z Lechem Kaczyńskim odczucie, że Europa jest podzielona, że nie potrafi odczytać tych zagrożeń. Putin przyniósł Europie korupcję polityczną, bo jak nazwać sytuację, kiedy pierwsza osoba pierwszego państwa Europy idzie pracować do Gazpromu, a premierzy państw europejskich idą pracować dla Rosnieftu?

My tu mówimy o demokracji, wolności, niedopuszczalności agresji, nienaruszalności granic po drugiej wojnie światowej, ale mówimy w różnych językach. Rozumiemy jednak, że naruszane są podwaliny tego, na czym opiera się cały świat.

Czy od czasu waszej wspólnej podróży do Gruzji nastawienie Europy i świata do Putina i do Rosji uległo zmianie?

 Te 20 lat, kiedy staraliśmy się udobruchać Putina, doprowadziły nas do tego, że dziś musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: jak żyć bez Rosji? I to niezależnie od tego, czy jesteś Ukraińcem, Polakiem, Niemcem czy Francuzem. Rozumiemy, że życie z Rosją jest niebezpieczne. To dlatego dziś mój naród i mój kraj przechodzi przez męki. To jest zło dla świata, to jest zło dla Europy.

Często wspominam Lecha Kaczyńskiego, bo był on Polakiem i politykiem, który patrzył ponad horyzonty. Zastanawiał się w dalekosiężnej perspektywie, jak radzić sobie z wyzwaniami, które stawia przed nami Rosja. Nie wiem, ile razy się spotykaliśmy, trudno to policzyć. Jednak na każdym z tych spotkań myśleliśmy nad ukraińsko-polską misją w europejskiej polityce.

Lech bardzo dbał o to, by wschodnioeuropejska polityka była wyraźna. Chciał, by Polska była liderem w regionie, lecz często dyskutowaliśmy też o nowych sposobach integracji z Europą Ukrainy, Gruzji, Mołdawii, a nawet Białorusi, bo chcieliśmy, by była po naszej stronie.

Wiele rozmawialiśmy o projektach regionalnych, o tym, jak zmobilizować wschód Europy, by mógł on coraz głośniej mówić o celach i zasadach polityki europejskiej. Podobało mi się to, bo było zgodne z moją własną polityką integracji europejskiej, a mając przy sobie takiego tytana, jakim był Lech, było mi o wiele lżej tę politykę realizować.

W 2008 roku pojechaliście do Gruzji z Lechem Kaczyńskim na znak solidarności. Czy dziś pana kraj odczuwa większą solidarność ze strony świata, niż wówczas Gruzja?

Oczywiście, że tak, ale wtedy nie było wielu krajów europejskich, które rozumiały swoją misję tak głęboko, jak Litwa, Polska czy Ukraina. Dla Gruzji była to bardzo trudna chwila. To mały naród, pozostawiony sam sobie przed rosyjskim okupantem. Ciekawe było, czy ktoś stanie po jego stronie. Kiedy zadzwonił do mnie (ówczesny prezydent Gruzji Micheil) Saakaszwili i powiedział…

Panie prezydencie, musimy przerwać naszą rozmowę, bo włączyły się syreny alarmu bombowego.

Te syreny to moskiewskie prezenty, oto nadchodzą wyzwoliciele, którzy prowadzą denazyfikację Ukrainy. Wracając jednak do tematu. Misza (Saakaszwili) zadzwonił do mnie i powiedział jedno zdanie: oni (Rosjanie) idą na Tbilisi. Zapytałem go, co mogę zrobić. Odpowiedział, żebym przyjeżdżał. Powiedziałem mu, że zadzwonię do Lecha i to skoordynujemy. Dzwonię do Lecha, też prosta rozmowa, zgodził się. Musieliśmy jeszcze tylko zabrać Adamkusa, prezydenta Estonii, premiera Łotwy i polecieliśmy.

Przez cztery godziny Rosjanie nie dawali nam korytarza powietrznego. Siedzieliśmy w samolocie, tym samym, który rozbił się później pod Smoleńskiem i czekaliśmy. Pod wieczór – zachodziło już słońce – postanowiliśmy, że lecimy przez Turcję, oblatujemy Kaukaz i lądujemy w Azerbejdżanie.

Poprosiliśmy prezydenta Azerbejdżanu, by pomógł nam w nocnej przeprawie do Gruzji i gdzieś po północy przyjechaliśmy samochodami do Tbilisi. Tam, naprzeciwko parlamentu, na centralnej ulicy stały tysiące Gruzinów. Cała masa ludzi, tłum, wśród którego musieliśmy przejechać.

Wydaje mi się, że Gruzini bardzo potrzebowali wtedy jakiejkolwiek nadziei, solidarności , poczucia, że nie są sami. A my, kiedy lecieliśmy do Gruzji, bardzo poważnie dyskutowaliśmy, z przekonaniem co do słuszności naszej misji, na ile jest to bezpieczne. Zastanawialiśmy się, co zrobi rosyjska armia, jeśli przed czołgami stanie czterech prezydentów i jeden premier, a przypomnę, że była ona zaledwie 26 kilometrów od gruzińskiej stolicy.

Do dziś jestem przekonany, że nic by nam nie zrobili. Jak i wtedy, tak i dziś jestem przekonany, że była to najgroźniejsza broń, którą dysponowaliśmy. Bo to wyzwanie, którego Rosja się wtedy obawiała, europejski wymiar problematyki. Wygłosiliśmy swoje przemówienia. Mowa Lecha była porywająca. Dawaliśmy tym nadzieję, rozumieliśmy, że nasze słowa są bardzo ważne. Wszyscy byliśmy tam wówczas Gruzinami.

 Potem przyleciał z Moskwy (ówczesny prezydent Francji Nicolas) Sarkozy, który przywiózł dziurawy plan uregulowania sytuacji, składający się z sześciu punktów. Mówiliśmy mu, że wystarczą jedynie punkty, mówiące o wstrzymaniu ognia, wycofaniu rosyjskich wojsk i uznaniu przez Rosję integralności terytorialnej Gruzji. Jestem przekonany, że sześć punktów, które Sarkozy przywiózł wtedy z Moskwy, doprowadziło do tego, że Gruzja na wiele lat utraciła spójność terytorialną. 20 procent jej terytoriów cały czas znajduje się poza jej kontrolą.

Pan jednak twierdzi, że długo to już nie potrwa.

Tak uważam. Sądzę, że wojna, która toczy się dziś w Ukrainie, reguluje automatycznie bardzo dużo problemów we wschodniej Europie, w tym konflikty w Abchazji i Osetii Południowej, Naddniestrzu i w Górskim Karabachu. Na wschodzie Europy mamy do czynienia z sześcioma konfliktami. Do tych, które już wymieniłem, dochodzi Krym i Donbas.

Każdy z tych konfliktów określany jest jako gruziński, mołdawski czy ukraiński. Tymczasem, tak naprawdę, te konflikty są konfliktami rosyjskimi. Dla wschodu Europy jest jasne, że wywołała je Rosja i jeśli nasza dyplomacja, nasza armia, nasz żołnierz, nie doprowadzi do końca rosyjskiej okupacji, czekają nas kolejne okupacje.

Powinniśmy zrewidować nasze myślenie i zastanowić się, w jaki sposób Rosja przekształciła się w dyktaturę, która dyktuje swoje warunki całemu kontynentowi. Jak stało się tak, że zagrożony jest każdy Europejczyk w swoim kraju? Dlaczego pozwalamy na to, że kraj, który prowadzi wojnę w Gruzji, Azerbejdżanie, Mołdawii, Ukrainie, Libii, Syrii, jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ? Czy nie jest to śmieszne? Polityka uległości wobec Rosji i Putina doprowadziła do tego, że płacimy dziś życiem najlepszych ludzi w Europie. Płacimy życiem naszych żołnierek i żołnierzy, życiem naszych dzieci. Jest to następstwo nieprzemyślanej polityki europejskiej.

Czy wojna w Ukrainie sprawiła, pana zdaniem, że świat zmienił swoje nastawienie do Rosji?

Oczywiście. Musimy zrozumieć, że Ukraińcy przez 30 lat swej państwowości stali się zdrowym, skonsolidowanym narodem, co pozwoliło nam stanąć murem w obliczu rosyjskiej agresji. To nie są już wydarzenia z 2014 r., kiedy po zajęciu przez Rosję Krymu, na Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy tylko jedna osoba głosowała za wojskowym sprzeciwem wobec Rosji. Cała reszta była przeciw. Dziś tak nie postępujemy. Oczywiście, naród ukraiński stał się o wiele bardziej dorosły.

Wracając jednak do świata. Przypomnijmy sobie dwie wojny światowe – nigdy nie widzieliśmy takiej konsolidacji. Świat nauczył się szybciej reagować. Ja nie idealizuję, to nie jest jedna linia ideologiczna, nie jest to jeden format integracji, bo niektórzy do dziś nie potrafią przekazać Ukrainie pistoletu, albo jak dadzą pistolet, to nie dają do niego naboi. Ale stoimy już po jednej stronie.

Mam nadzieję, że będziemy stali po jednej stronie również po zakończeniu tej wojny. Za Górski Karabach, Osetię, Naddniestrze, Donbas, Krym i całą Ukrainę potrzebny jest trybunał międzynarodowy. Świat powinien zobaczyć wojskowe i polityczne kierownictwo Rosji za kratkami. Wojny, które Rosja wszczęła bez przyczyny, powinny znaleźć swoje zakończenie przed trybunałem.

jm/Jarosław Junko(PAP)

Czy dobre relacje Polski i Niemiec są możliwe? Parys: Tak, jeśli Niemcy porzucą politykę prorosyjską i wrócą na kurs atlantycki

W swoim artykule dla „Rzeczpospolitej” wspomniał Pan o serii oszczerczych publikacji na temat Polski, które ukazywały się w niemieckiej prasie za czasów rządów Angeli Merkel w RFN, a w naszym kraju – premier Beaty Szydło. Na czym konkretnie polegała ta dość niepokojąca akcja?

  Jan Parys: W okresie tych dwóch lat był prowadzony monitoring prasy niemieckiej i wypowiedzi niemieckich polityków. Widać było, na podstawie zestawień różnych publikacji, że jest to zorganizowana akcja oszczercza. Te artykuły nie uwzględniały stanowiska różnych stron, były całkowicie stronnicze, pełne epitetów, pozbawione argumentów, nie uwzględniały stanowiska strony polskiej. Jednym słowem, stanowiły naruszenie wszelkich zasad obiektywnego dziennikarstwa. Doskonale pamiętam, że kiedy minister Waszczykowski przedstawił dyplomatom niemieckim takie zestawienia, to oni zaczęli tłumaczyć się, że nie mają z tym nic wspólnego i że nie robi tego prasa niemiecka, tylko polscy dziennikarze „Gazety Wyborczej”, zatrudnieni np. w tygodniku „Die Zeit”. Posłużono się więc sprytnym fortelem, by zatrudnić np. dziennikarzy z Warszawy, aby te artykuły pisali. Kiedy odchodziliśmy z ministerstwa, natychmiast rozwiązano pion, który zajmował się monitoringiem niemieckiej prasy, a całe archiwum zostało zniszczone.

Dlaczego włączali się w to także polscy dziennikarze?

Niestety, część polskich elit nie czuje się związana z polskim państwem i buduje swoje kariery na służbie obcym interesom. Tak było kiedyś, w XVIII w., ale jest tak również i dziś. Wśród polskich profesorów czy publicystów są tacy, którzy żyją z tego, że bronią stanowiska innych państw. Bardzo nad tym ubolewam i jestem ciekaw czy znajdzie się jakiś publicysta albo polityk niemiecki, który zechce podjąć polemikę z moim artykułem na łamach „Rzeczpospolitej”, czy też Niemcy wydadzą polecenie i na ten artykuł odpowie ktoś, kto jest zawodowym obrońcą interesów niemieckich w Polsce, a są tacy profesorowie i tacy dziennikarze,

W co teraz grają Niemcy, po czyjej stronie stoją?

Niemcy mają swoje interesy, które, jak widać, nie są zbieżne z interesem Europy. Zarówno w sprawach klimatu, jak i energetyki czy bezpieczeństwa, Niemcy idą zupełnie inną drogą niż większość państw europejskich i starają się narzucać swoją wolę. Wobec Polski Niemcy stosują właściwie wszelkie pozamilitarne formy nacisku. Jest szantaż finansowy, polityczny, są oszczerstwa, więc dobrych stosunków z Niemcami nie mamy już od dawna. Wina leży jednak po stronie polityków w Berlinie, którzy przestali prowadzić politykę proeuropejską, proatlantycką i zaczęli prowadzić politykę prorosyjską, której po prostu przeszkadza suwerenna Polska. Dzisiaj stosunki Polski z Niemcami są takie jak na początku sierpnia 1939 r. Jesteśmy obiektem frontalnej agresji i używane są wobec nas właściwie wszystkie metody pozamilitarne.

Mimo iż wszyscy widzimy, w jaki sposób Niemcy postępują wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, w polskiej debacie publicznej wciąż pokutuje fałszywa alternatywa, że albo jest się z Niemcami, albo z Putinem. Z czego ona wynika?

To jest całkowicie fałszywa alternatywa. Ten dylemat polskiej polityki sięga zresztą jeszcze XIX w. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy, przekreślił tę alternatywę, pokazując, że nie trzeba stawiać ani na Rosję, ani na Niemcy, a w interesie Polski leży sojusz z największym państwem Zachodu – ze Stanami Zjednoczonymi. I to właśnie dobra współpraca z USA jest gwarantem naszego bezpieczeństwa.

Sądzę, że dobre relacje z Niemcami będą możliwe wtedy, kiedy Berlin wróci na tory polityki atlantyckiej. Na początku lat 90. nasza współpraca z RFN była dobra – zabiegałem o to zresztą sam, zapraszając do Warszawy niemieckiego ministra obrony, Gerharda Stoltenberga – była to pierwsza taka wizyta od II wojny światowej, czy też zapraszając sekretarza generalnego NATO, Manfreda Wörnera, który był stuprocentowym Niemcem – ale Niemcem europejskim, a nie prorosyjskim. Podobnie jak kanclerz Helmut Kohl czy wcześniej kanclerz Adenauer. Byli to politycy, którzy rozumieli, że miejsce Niemiec jest po stronie Zachodu i że tę wspólnotę Zachodu trzeba budować wspólnie ze Stanami Zjednoczonymi, a nie przeciwko USA.

Czy Niemcom zależy tak naprawdę na zwycięstwie Ukrainy, czy na tym, aby kraj broniący nie tylko siebie, ale i całej Europy przed rosyjską agresją poddał się lub poszedł na jakiś pseudokompromis, w efekcie którego Berlin mógłby szybko wrócić do interesów z reżimem Putina?

Niestety, obserwowaliśmy, że kanclerz Scholz wielokrotnie rozmawiał z Putinem, już po 24 lutego, czyli po rosyjskim ataku na Ukrainę. Te rozmowy nic zresztą nie dały, więc pokazuje to, po czyjej stronie jest serce polityków niemieckich. Niestety, po stronie Moskwy, a nie Kijowa.

Czy rosyjska agresja na Ukrainę zmieni pozycję Niemiec w Europie, czy też RFN dalej będzie głównym graczem dyktującym warunki?

Myślę, że wielu polityków w różnych krajach oczekuje na zmianę polityki Niemiec, ale zmianę faktyczną, a nie werbalną. Taka zmiana oznaczałaby powrót do roli głównego europejskiego sojusznika USA, a teraz, niestety, takim poważnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych nie są. Widać to właśnie na przykładzie pomocy dla Ukrainy, ta pomoc jest symboliczna.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozm. Joanna Jaszczuk

 Kontekst tego wszystkiego jest taki, że za miesiąc otwieramy Mierzeję i tego typu artykuły się nasilą. Te wszystkie argumenty o tym, że się nie da, że to bez sensu, że za dużo, że nikt nie wpłynie, są inspirowane z Moskwy i z Berlina.

Jeśli chodzi na przykład o terminal kontenerowy w Świnoujściu, absolutnie Berlin jest zainteresowany tym, żeby nie powstał terminal i nowy port sto kilometrów w linii prostej od portu w Wismarze, w Rostocku, czy w Sassnitz. A my nie będziemy się oglądać na Moskwę, czy Berlin, tylko będziemy realizować swoje interesy” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Grzegorz Witkowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury komentując jeden z artykułów uderzających w przekop Mierzei Wiślanej.” mówi wiceminister Witkowski.

Wszystkie te argumenty odnośnie do ekologicznego zagrożenia, katastrofy ekologicznej, są pisane na Kremlu. W interesie Rosji i Niemiec jest to, żeby w Polsce nie było żadnej tego typu inwestycji. To się tyczy zarówno przekopu Mierzei Wiślanej. To dotyczy Centralnego Portu Komunikacyjnego, ale też uczulam na temat głębokowodnego terminala w Świnoujściu, gdzie land Meklemburgia-Pomorze Przednie już rości sobie prawa do blokowania tej inwestycji. A taki terminal głębokowodny w Świnoujściu odbiera połowę ładunków niemieckim portom w Hamburgu, w Bremerhaven, w Wilhelmshaven, w Rostocku, w Wismarze. A jeśli odbiera połowę ładunków, to te kontenery będą przypływały do Świnoujścia i gdzie będą płacić cło? W Polsce. I o to toczy się ta gra.

Te wszystkie argumenty o tym, że się nie da, że to bez sensu, że za dużo, że nikt nie wpłynie są inspirowane z Moskwy i z Berlina. Jeśli chodzi na przykład o terminal kontenerowy w Świnoujściu, absolutnie Berlin jest zainteresowany tym, żeby nie powstał terminal i nowy port sto kilometrów w linii prostej od portu w Wismarze, w Rostocku, czy w Sassnitz. A my nie będziemy się oglądać na Moskwę, czy Berlin, tylko będziemy realizować swoje interesy.

08.08.2022

 

Wieczorem 1 sierpnia 1944 r. wieść o wybuchu powstania w Warszawie dotarła do Berlina. O tym wydarzeniu poinformował Hitlera Reichsführer SS Heinrich Himmler:

„Powiedziałem: Mein Führer, moment jest niesympatyczny. Z punktu widzenia historycznego jest jednak błogosławieństwem, że ci Polacy to robią. W ciągu pięciu–sześciu tygodni pokonamy ich. Ale wtedy Warszawa – stolica, głowa, inteligencja tego niegdyś szesnasto-, siedemnastomilionowego narodu Polaków – będzie starta. Tego narodu, którzy od siedmiuset lat blokuje nam Wschód i od pierwszej bitwy pod Tannenbergiem (Grunwald) ciągle nam staje na drodze. Wtedy polski problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas – nie będzie dłużej żadnym wielkim problemem historycznym.

Polska traktowana była jako przeszkoda w realizacji idei zdobycia przestrzeni życiowej na wschodzie. Ważnym celem Niemców byli Polacy rozsiani na Śląsku i w tzw. Kraju Warty. Zniemczenie tych obszarów miało poprzedzić pełną germanizację Generalnego Gubernatorstwa. Lokalne działania machiny niemieckiego terroru, takie jak masowe mordy i wysiedlenia Polaków z Pomorza Gdańskiego czy Zamojszczyzny, mogą być traktowane jako przykład realizacji tych idei oraz zapewnienia sobie trwałego panowania na Wschodzie.

Po tych historycznych relacjach sprzed 78 lat, jakże łatwiej czyta się to co poniżej napisał Jan Parys, jest ciągłość…..

 

 

 

Niemcy, by kontynuować kooperację z Rosją, są gotowi wywoływać poważne konflikty z Polską.

04.08.2022 Jan Parys

Wojna na Ukrainie przyniosła m.in. wzrost międzynarodowego znaczenia Polski. Jednocześnie nastąpiło widoczne osłabienie pozycji międzynarodowej Niemiec. To jednak nie znaczy, że politycy w Berlinie chcą szukać porozumienia z Polską. Przeciwnie.

Niemcy widzą w Polsce główną przeszkodę w realizacji swojej dotychczasowej polityki zagranicznej i gospodarczej w Europie. Polska jako główny sojusznik USA w Unii Europejskiej kwestionuje bowiem ich prorosyjską politykę zagraniczną. Nasz kraj jest liderem wśród państw tworzących Trójmorze oraz w grupie tzw. Bukaresztańskiej Dziewiątki. Obie te struktury utrudniają RFN zajmowanie pozycji dominującej w Europie.

Niemcy nie działają wprost przeciwko Polsce, jednak zrobią wszystko, by uzależnić nas od Unii, w której mają głos decydujący. Zaraz po czerwcowym szczycie NATO w Madrycie nastąpił kolejny frontalny atak Brukseli na Polskę. Pełne uzależnienie Polski od UE jest warunkiem, by powrócił dawny układ sił w Europie, dzięki któremu Niemcy razem z Rosją mogły osłabiać wpływy USA na Starym Kontynencie.

Szczyt NATO w Madrycie był sukcesem USA. Wszystkie państwa paktu podpisały nową koncepcję strategiczną, w której Rosję określono jako zagrożenie. Niemcy nie mogły się uchylić od akceptacji tego aktu, bo groziłoby to izolacją polityczną. Jednak cały czas politycy niemieccy nie wyobrażają sobie architektury bezpieczeństwa w Europie bez Rosji. Delegacji niemieckiej w Madrycie nie udało się powstrzymać pomocy militarnej dla Ukrainy, by w ten sposób wymusić na władzach w Kijowie zawarcie rozejmu z Rosją. Brak udzielania pomocy wojskowej przez Berlin dla walczącej Ukrainy jasno świadczy o tym, że Niemcy były i są sojusznikiem Rosji, nawet kiedy trwa wojna. Nie jest też przypadkiem, że Niemcy blokują wypłaty środków z UE dla Polski, kiedy nasz kraj broni Europy przed rosyjską agresją.

Jedyna droga, by Niemcy mogły kontynuować politykę prorosyjską, to uderzenie w sojuszników USA w Europie. W niektórych państwach sprawę wzięli w swoje ręce agencji rosyjscy. Ostatnio doszło do perturbacji politycznych w Wielkiej Brytanii, Słowenii, Estonii i we Włoszech. W Polsce zmiany polityczne są inspirowane przez Berlin przy użyciu Komisji Europejskiej jako fasady. Wymiana władzy w Polsce jest w przygotowaniu i ma być dokonana przed wyborami parlamentarnymi przez naciski polityczne, atak propagandowy i szantaż finansowy. W tej chwili główną siłą wykorzystywaną do inicjowania przewrotu politycznego za pomocą szantażu finansowego w Polsce jest KE.

Politycy niemieccy mają świadomość, że wskutek uzależnienia energetycznego stracili zdolność do suwerennych decyzji. Są na łasce Moskwy, która odcinając dostawy surowców, może w każdej chwili wywołać w Niemczech potężny kryzys gospodarczy i polityczny. Przewrócenie rządu PiS jest nie tylko w interesie Niemiec. To także gwarancja dla Rosji, że wróci rosyjsko- -niemieckie kondominium w Europie.

RFN od chwili zjednoczenia obu państw niemieckich prowadzi politykę, która ma im zapewnić pozycję globalnego gracza. Dzięki tanim surowcom z Rosji i wykorzystaniu parasola militarnego USA Niemcy mogły rozwinąć swój przemysł i stać się mocarstwem eksportowym. Politycy niemieccy dobrze pamiętają, że to przez udział Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej III Rzesza ją przegrała. Stąd w Berlinie od dawna podejmowane są inicjatywy, by osłabiać międzynarodową pozycję USA. Polityka wspierania Rosji ma dla RFN uzasadnienie zarówno polityczne, jak i gospodarcze – pozwala Niemcom osłabiać USA rosyjskimi rękoma. Zatem nikt nie powinien się dziwić, że Berlin nie udziela pomocy wojskowej walczącej Ukrainie. To nie jest przypadek, lecz część długofalowej strategii wspierania Rosji.

Atak KE na polski system prawny w lipcu 2022 r. jest częścią globalnej polityki Niemiec – wynika z postrzegania swoich interesów wobec USA i Rosji. Tu idzie nie tylko o to, że RP chce utrzymać swoją suwerenność, a Berlin chce nas widzieć jako państwo uzależnione. Chodzi o to, że Polska jest główną siłą proamerykańską w Europie. To widać na przykładzie obrony Ukrainy przez USA, która bez zaangażowania Polski nie byłaby możliwa.

Nasz kraj znalazł się w trudnej sytuacji. Główne państwo UE i nasz sąsiad prowadzi od zakończenia zimnej wojny politykę prorosyjską. Dla nas jest to skrajnie niebezpieczne. Polska wobec zagrożenia ze strony Rosji nie ma wyboru, musi szukać sojuszników wśród państw zdolnych do oporu wobec rosyjskiej dominacji. Zatem Polska jest zmuszona do odrzucenia kooperacji z Niemcami, dopóki Berlin będzie kontynuował politykę prorosyjską. Dziś taka współpraca nie ma sensu, bo stanowi zagrożenie egzystencjalne dla państwa polskiego. Obecnie władze Niemiec, a za nimi władze UE, zawsze wybiorą interes Rosji, lekceważąc bezpieczeństwo państw Europy Wschodniej. 

W obliczu dominacji Niemiec w Unii Polska nie ma szans na poprawne i uczciwe relacje z władzami w Brukseli, te nie prowadzą negocjacji z Polską w dobrej wierze. KE wykonuje zadanie zlecone przez Berlin, by doprowadzić do całkowitego podporządkowania RP pod względem prawnym i politycznym. To, czy do tego dojdzie przez obalenie obecnego rządu, czy przez złamanie kręgosłupa politycznego władzy PiS, jest dla polityków z Berlina obojętne.

Ewentualna zmiana polityczna w Polsce będzie miała wpływ na układ sił w Europie i na pozycję USA na naszym kontynencie. Polska przestanie odgrywać rolę głównego obrońcy flanki wschodniej przed Rosją. Nasz kraj przestanie wspierać Ukrainę politycznie, materialnie i wojskowo. Nowa władza w Warszawie zacznie prowadzić dokładnie taką politykę jak Berlin, czyli werbalnie prozachodnią, a w rzeczywistości prorosyjską. Warto pamiętać, że rząd Platformy Obywatelskiej, kierowany przez premiera Tuska w 2008 r., odrzucił projekt budowy tarczy antyrakietowej w Polsce, bo było to zgodne z interesem Niemiec. Po dojściu do władzy Platforma wróci do prowadzenia polityki zagranicznej wyłącznie w interesie Berlina.

           W lipcu 2022 r. KE dała Polsce dwa miesiące na rezygnację z suwerenności, tj. uznanie, że polska konstytucja jest podrzędna wobec unijnego prawa, a orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mogą być anulowane przez władze Unii. Te żądania nie mają podstaw w traktacie o UE, który podpisała Polska. Jest to jedynie wynik nacisków niemieckich. Szef rządzącej partii Jarosław Kaczyński odpowiedział krótko: „Dosyć tego”, czyli że na to zgody nie będzie. Jesienią br. ma być opublikowany w czterech językach raport o niemieckich zbrodniach w Polsce w czasie II wojny światowej oraz o poniesionych przez nasz kraj stratach materialnych. Będą także złożone pozwy sądowe wobec RFN o odszkodowania za tę wojnę. Takie odszkodowania RFN wypłaciła wielu krajom, ale nie chce wypłacić Polsce.

Wygląda na to, że wskutek agresji prawnej, którą KE organizuje wobec Polski, w Europie rozpocznie się polityczna wojna. W 1939 r. Niemcy chciały pozbawić Polskę suwerenności przez odebranie Gdańska i tzw. korytarz. Dziś chcą odebrać Polsce suwerenność przez uzależnienie naszego kraju od niemieckich marionetek w Brukseli. Taki rozwój wydarzeń wpłynie na sytuację wewnątrz UE i NATO. Z inicjatywy Berlina dojdzie do osłabienia Zachodu, czyli do wydarzeń w interesie Rosji. Dla Polski jest to spór o podstawy egzystencji i tak jak w 1939 r. nie może ona ulec czyimkolwiek żądaniom ograniczającym suwerenność. W XX w. Niemcy, współpracując z Rosją, doprowadziły do wybuchu II wojny światowej. Niestety, jak widać historia niczego nie nauczyła polityków z Berlina. Dziś, by kontynuować kooperację z Rosją, są gotowi wywoływać poważne konflikty z Polską i doprowadzić do destrukcji obecnych struktur europejskich. Widać, że (Berlin) zarówno Polskę, jak i Europę traktują wyłącznie instrumentalnie, jako narzędzie do realizacji własnych egoistycznych interesów.

Komisja Europejska nie jest właścicielem żadnych funduszów, a mimo to szantażuje RP, wstrzymując wypłatę środków finansowych. KE dysponuje środkami tylko dlatego, że Polska i inne kraje zobowiązały się spłacić zaciągane przez nią kredyty. Zatem Komisja zachowuje się wobec Polski jak kasjer, który jest złodziejem i nie wypłaca tego, co się komuś należy. Bo według KE Polska ma spłacać pożyczki, których nie otrzyma. I na dodatek, mimo że podżyrowaliśmy pożyczkę, to mamy spełniać wiele pozafinansowych żądań wymyślonych w Berlinie.

Jeżeli UE wymusi zmianę władzy w Polsce, nasz kraj zacznie odgrywać rolę głównych aktywów w prorosyjskiej polityce Niemiec. W tym sensie operacja, którą prowadzą Niemcy wobec Polski rękoma Unii, ma znaczenie międzynarodowe. Polityka UE wobec RP nie ma znaczenia bilateralnego i nie prowadzi jedynie do przewrotu wewnętrznego. To ma być według polityków z Berlina duży przewrót geopolityczny na terenie Europy. Ma powstać układ sił już bez wpływów USA na naszym kontynencie, czyli stanie się coś ważniejszego niż wojna na Ukrainie.

Znany Arcymistrz szachowy Kasparow:

„Polacy są jedynymi, który uważają, że to również ich wojna”

Garri Kasparow były mistrz świata w szachach, a obecnie jeden z najbardziej rozpoznawalnych rosyjskich opozycjonistów, dosadnie wypowiada się o postawie zachodnich polityków oraz o stanowiskach poszczególnych państw wobec reżimu Władimira Putina i prowadzonej przez niego wojny. „Europejscy politycy pomagają Ukrainie, bo tak wypada, a z drugiej strony boją się jej zwycięstwa, ponieważ porażka Rosji stworzy sytuację, w której nie widzą dla siebie miejsca; Polacy są jedynymi, który uważają, że to również ich wojna” – uważa Kasparow.

Rosyjski opozycjonista twierdzi również, że spośród wszystkich krajów w Europie jedynie kilka – Polska, Litwa, Łotwa i Estonia i Finlandia – wiedzą ze względu na historyczne zaszłości „z czym i z kim mają do czynienia”, lecz jedynie Polacy uważają, że na Ukrainie toczy się również ich wojna. Reszta Europy nie zdaje sobie sprawy, z czym ma do czynienia – twierdzi Kasparow.

Kasparow nie szczędzi też słów krytyki pod adresem unijnych polityków. Jako kraj najbardziej zdecydowany w działaniach w związku z inwazją Rosji na Ukrainę Kasparow wskazuje Litwę, która wprowadziła zakaz tranzytu rosyjskich towarów przez swoje terytorium, lecz pod naciskiem Komisji Europejskiej musiała zrewidować swoje stanowisko. Podkreśla, że Litwa jest jedynym państwem, który sprzeciwia się nie tylko rosyjskiej agresji na Ukrainę, lecz również chińskiemu ekspansjonizmowi, co wyraża się między innymi tym, że jako jedyny kraj w Europie pozwoliła na otwarcie przedstawicielstwa Tajwanu z używaniem nazwy tego państwa; w innych krajach przedstawicielstwa funkcjonują jako biura Tajpej.

Ostra krytyka polityki Angeli Merkel

Kasparow przypomniał, że przez osiem lat, które upłynęły od aneksji Krymu, aż do rozpoczęcia przez Rosję wojny na pełną skalę Europa i USA nic nie zrobiły w kwestii Ukrainy. Na tle pozornych sankcji budowano Nord Stream 2, a Francja i Niemcy sprzedawały Rosji tzw. towary podwójnego przeznaczenia, czyli de facto pomagały w dozbrajaniu armii rosyjskiej.

Według rosyjskiego opozycjonisty polityka Niemiec pod kierunkiem Angeli Merkel odegrała bardzo ważną rolę w tym, że Europa „zawisła na gazowym kurku Putina, a przez 16 lat karmiono nas bajkami o tym, że nie ma żadnych innych wariantów. Teraz jednak okazało się, że nie od razu, ale za rok, może dwa, Europejczycy mogą całkiem zrezygnować z rosyjskiego gazu, a to oznacza, że przez wiele lat byli oszukiwani”.

Kasparow podkreśla, że przewidział to w swoim artykule z 2006 roku, czyli krótko po objęciu władzy w Niemczech przez Merkel.

Prognozowałem, że tani rosyjski gaz może stworzyć sytuację, w której górę weźmie imperialny instynkt Putina. Wystarczyło tylko słuchać tego, co on mówi. (…) A on już 2006 roku powiedział, że NATO powinno wrócić do granic sprzed roku 1997. Powiedział to mając pełnię władzy, w sytuacji, kiedy było już wiadomo, że tej władzy nie odda. Lata, kiedy można było go powtrzymać, zostały stracone.
– stwierdził Kasparow.

Wyraził również opinię, że polityka Merkel wobec Rosji wyglądała tak, jakby prowadził ją rosyjski agent. W pewnym momencie Kasparow zaczął się również zastanawiać, co też może być w jej teczce w archiwum Stasi.

O obecnych przywódcach państw zachodnich Kasparow również wypowiada się krytycznie:

Zachodem rządzą menadżerowie, a nie politycy, którzy są gotowi podejmować decyzje z odpowiedzialnością wobec historii. Obecna sytuacja jest logiczną kontynuacją historii z Merkel. Jednak po 24 lutego pojawił się czynnik, który nawet tę słabą, powiedziałbym, impotentną władzę zmusił do pewnych ruchów, a czynnikiem tym jest opinia publiczna. Pojawiły się straszne reportaże z Ukrainy, relacjonowanie praktycznie online zbrodni wojennych. (…) Zachodni politycy zmuszeni zostali do wejścia w ten nurt, dlatego powstała sytuacja, w której z jednej strony wiadomo, że trzeba pomagać Ukrainie, bo stoi ona na pierwszej linii frontu walki z totalitaryzmem, a z drugiej strony istnieje strach przed jej zwycięstwem, ponieważ porażka Putina stworzy nową rzeczywistość geopolityczną, w której ci ludzie nie widzą dla siebie miejsca.
– stwierdza Kasparow.

Krytycznie wypowiada się o Olafie Scholzu jako trzeciorzędnym polityku, który został kanclerzem Niemiec jedynie dlatego, że Merkel „wytępiła” polityków chadecji, wskutek czego o urząd kanclerza walczył Armin Laschet i przegrał z Scholzem, którego jedyną zasługą jest to, że „nosił teczkę za Schroederem”. Twierdzi, że niewyobrażalne jest, by taki polityk zajmował fotel, w którym zasiadali Konrad Adenauer, Willy Brandt, Helmut Kohl, czy nawet Merkel.

Zamiast spijać nektar z przewodniczenia krajowi, który jest liderem europejskiej gospodarki i zarabiać na Nord Stream 2 musi myśleć o wysyłaniu czołgów na Ukrainę i walce z Rosją.
– oświadczył Kasparow i dodał, że w takiej sytuacji jest wielu europejskich polityków.

 

Kryzys energetyczny nie osłabił agresji ekonomicznej Niemiec. Berlin przygotował zamach na polski przemysł

Kiedy z kryzysu pandemicznego polska gospodarka wyszła jako najmniej dotknięta skutkami covidowych obostrzeń, Niemcy patrzyły na to z niepokojem. Zmniejszył się bowiem dystans ekonomiczny między obydwoma krajami. I chociaż w dyspozycji Polaków nie ma tak dużego kapitału, jak mają Niemcy, to prężny rozwój wiele w tej materii obiecuje. Tymczasem Niemcy zafundowały sobie kryzys, który nie tylko ma potencjał pozbawienia obywateli posiadanych zasobów pieniężnych, ale również doprowadzenia do upadku wielu gałęzi niemieckiego przemysłu. Wydaje się, że to właśnie zagrożenie legło u podstaw zamachu m.in. na polski przemysł w postaci prób nałożenia przez Komisję Europejską obowiązku redukowania produkcji, a co za tym idzie popytu na gaz.

Niemcy mają naprawdę poważny kłopot. Wielkie plany biznesowe związane z rosyjskim błękitnym paliwem okazały się pułapką, z której teraz niełatwo im wyjść nie tylko dlatego, że zaniedbali inwestycje infrastrukturalne, ale przede wszystkim ze względu na doznany mentalny szok. Niełatwo jest im przyzwyczaić się do myśli, że cała koncepcja gospodarcza legła w gruzach. Nadal liczą, że Władimir Putin kurek Nord Stream 1 jednak odkręci i stąd zapewne wypowiedzi niemieckich polityków o potrzebie „zamrożenia” wojny na Ukrainie. Ewidentnie jednak Berlin stara się nie dopuścić, aby niemiecki kryzys pozwolił innym krajom, w tym przede wszystkim Polsce, na wzmożony rozwój. Stąd też zabójcza dla gospodarek wszystkich państw członkowskich propozycja redukcji produkcji.

O ile w okresie transformacji gospodarczej w Polsce Niemcy wykupywali polskie zakłady, by później je zamykać, robiąc tym samym miejsce na rynku niemieckim produktom, teraz sięgają po inne, zupełnie dla nich bezkosztowe narzędzia w postaci rozporządzeń Komisji Europejskiej. Cel jest jeden: skoro niemiecka gospodarka jest w recesji, to gospodarki innych państw członkowskich mają „solidarnie” również wpędzać się w recesję. Przypomina to trochę narkomana, który chce, żeby bliskie mu osoby również wyniszczały się narkotykami, aby znalazły się w takiej samej sytuacji i lepiej go rozumiały. Czysty obłęd!

Kurs euro spada, niemieckie obligacje tracą na wartości, a obywatele już w tej chwili mają reglamentowane dostawy ciepłej wody. Strach pomyśleć, co będzie zimą. Niemcy jednak zafundowały sobie tę skądinąd nie do pozazdroszczenia sytuację na własne życzenie. Mało tego – usiłowały wciągnąć w to całą wspólnotę dokładnie z taką samą bezwzględnością, jak teraz chcą rozłożyć na nią skutki ich własnego, wewnętrznego kryzysu. Absolutnie żaden kraj członkowski nie powinien się zgodzić na taki dyktat.

Wprawdzie pojawiają się obawy, że jeżeli państwa Unii Europejskiej nie zdecydują się przyjąć niemieckich zaleceń kolportowanych via Bruksela, Niemcy uruchomią Nord Stream 2. Pobudka! Niemcy i tak uruchomią drugą nitkę gazociągu północnego, jak tylko będą mieli taką możliwość. Gwarantuję przy tym, że wcale nie będą oglądać się na protesty krajów wspólnoty.

Najbardziej w propozycjach KE mierzi to, że domagając się od państw członkowskich, w tym również Polski, zwijania gospodarek i działania wbrew żywotnemu interesowi obywateli, w sposób urągający przyzwoitości Berlin via Bruksela odwołuje się do „unijnej solidarności”. Domaga się tym samym „solidarnego”, zbiorowego samobójstwa gospodarczego.

Najpierw patologiczny ETS, prawny bałagan i agresja instytucjonalna, a teraz to… „Titanic” o nazwie Unia Europejska właśnie tonie. Tym samym potrzeba stworzenia alternatywnej struktury o zdrowych zasadach staje się coraz bardziej paląca. Polska ma szansę i potencjał być tym krajem, wokół którego będą jednoczyć się inni. Nie zmarnujmy tej szansy. Pozwólmy Niemcom ponieść konsekwencje dotychczasowej polityki, odrzućmy „zielone” pomysły eurokratów i uwolnijmy gospodarkę od nałożonych jej sztucznie, zupełnie irracjonalnych, rabunkowych ciężarów. Jeżeli teraz tego nie zrobimy, kryzys, który nas dotknie przeżyjemy o wiele gorzej niż Niemcy, ponieważ w przeciwieństwie do nich nie posiadamy oszczędności, którymi moglibyśmy się ratować

Scholz bezczynny w sprawie dostaw broni. FAZ: Prawie nic nie zostało dostarczone na Ukrainę

Kanclerz obiecał ciężką broń, ale do tej pory prawie nic nie zostało dostarczone na Ukrainę. Na liście dostarczonej broni ciężkiej znajduje się tylko siedem samobieżnych haubic. Żaden kraj nie ma większej luki pomiędzy zobowiązaniami a dostawami. Opozycja jest niezadowolona – pisze gazeta „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Natomiast Ringtausch z Polską, który miał zastąpić prawie 300 czołgów T-72 (dostarczonych przez Polskę Ukrainie – PAP) jest najwyraźniej na skraju niepowodzenia – pisze FAZ.

Prawie trzy miesiące temu Bundestag wezwał rząd, by także poprzez Ringtausch („pierścieniowa” wymiana broni z krajami, które przekazują starsze modele ze swoich zasobów Ukrainie, a w zamian mają otrzymać broń z Niemiec – PAP) dostarczał Ukrainie „ciężką broń i kompleksowe systemy” do walki z rosyjskimi agresorami – przypomina gazeta. „Na aktualnej liście dostarczonej broni ciężkiej rządu niemieckiego znajduje się tylko siedem samobieżnych haubic. Według Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii, żaden kraj nie ma większej luki pomiędzy zobowiązaniami a dostawami. Sama Polska dostarczyła około sześć razy więcej materiałów wojskowych niż Niemcy”.

Ringtausch z Polską, który miał zastąpić prawie 300 czołgów T-72 (dostarczonych przez Polskę Ukrainie – PAP) jest najwyraźniej na skraju niepowodzenia – pisze FAZ. Polityk partii CDU ds. bezpieczeństwa Roderich Kiesewetter dowiedział się, że „oferta” Niemiec obejmowała 20 starszych czołgów Leopard „z dostawą jednego miesięcznie od kwietnia 2023 r. i trzech miesięcznie od października 2023 r. 20 za prawie 300, co zdaniem Kiesewettera było „dalekie od oczekiwań”.

Przemówienia i działania są w przypadku kanclerza dalekie od siebie

— powiedział szef frakcji CDU/CSU Thorsten Frei, cytowany przez FAZ. „Olaf Scholz zapowiada dostawy broni i mówi w całości o aktywnym wsparciu dla Ukrainy. W rzeczywistości jednak prawie nic się nie dzieje. Zamiast pomagać, rząd federalny zakazuje niemieckim zakładom zbrojeniowym dostarczania odpowiednich materiałów”.

Frei stwierdził, że swoją „grą w chowanego” koalicja narusza uchwałę Bundestagu, która wyraźnie wzywała do dostarczenia ciężkiej broni. „Jeśli kanclerz nadal pozostanie bezczynny, musimy jak najszybciej rozwiązać ten konflikt na szczeblu parlamentarnym”.

Niemiecka wojna hybrydowa wobec Polski, realizowana jest za pomocą organów Unii Europejskiej.

Nasi sąsiedzi zza Nysy Łużyckiej i Odry bardzo bowiem lubią, gdy Niemcy są traktowane jako normalne państwo demokratyczne, sympatyczne i przyjazne wobec innych państw i narodów. W tym celu robią bardzo wiele, aby wzmacniać niemiecki soft power na świecie. A więc wizję państwa pokojowego, nastawionego na udzielanie pomocy ludziom z całego świata, tolerancyjnego, o wysoko rozwiniętej kulturze itp. Paradoks jednak polega na tym, że pomimo wszechstronnych starań, obraz Niemiec i Niemców na świecie jest fatalny. Zasadniczą przyczyną jest oczywiście historia. Niemcy to kraj o  długiej przeszłości przenikniętej militaryzmem, szowinizmem i co najgorsze także hitlerowskim nazizmem. Po wojnie Republika Federalna Niemiec zrobiła bardzo niewiele, aby rozliczyć się z brunatną przeszłością. Ukarano jedynie ułamek procenta zbrodniarzy hitlerowskich. Ci zaś którzy jednak trafili do więzienia z wyrokami dożywocia lub wieloletniego więzienia wychodzili po kilku latach „ze względu na stan zdrowia”. Klasa polityczna, elita intelektualna, wolne zawody pełne były dawnych funkcjonariuszy reżimu hitlerowskiego, teraz przefarbowanych na demokratów. Jeśli chodzi o odszkodowania i reparacje to jedynym państwem, który dostał znaczące sumy był Izrael i ofiary Hitlera pochodzenia żydowskiego. Rozliczenia z Polską nie przeprowadzono!

Drugim, obok historii czynnikiem wpływającym na fatalny obraz Niemiec na świecie jest polityka prowadzona przez ten kraj, zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach. Dążenie do dominacji, ekspansywność i lekceważenie innych. To wszystko nie budzi sympatii, mimo usilnych prac nad kształtowanie przyjaznego oblicza państwa niemieckiego. W ostatnim czasie Niemcy notują absolutną zapaść swojego wizerunku i autorytetu. Jako kraj współodpowiedzialny za agresję rosyjską na Ukrainę i świadomie uzależniony od Kremla szaleńczą polityką energetyczną (rurociągi pod dnem Bałtyku) a w dodatku lansujący idiotyczny program ekologiczny „Fit for 55”, który doprowadzi Europę do zapaści ekonomicznej, politycznej i kulturowej, Niemcy uważane są za państwo wstępujące w okres izolacji i zmarginalizowania.

Osobny problem to relacje polsko-niemieckie. O tym, że podczas wojny Niemcy zabili blisko 6 milionów obywateli polskich, a  Polska została celowo przez Niemców zniszczona, okradziona i zrujnowana, Republika Federalna udawała, że nie pamięta. W dodatku w Niemczech trwa od dziesiątków lat głęboka antypolskość, połączona z pogardą wobec nas. Polacy w Niemczech traktowani są lekceważąco i nie zostali uznani dotąd za mniejszość narodową. W dodatku realizowana jest konsekwentnie polityka odbierania polskim rodzinom dzieci przez specjalne urzędy (Jugendamty). Dzieci te następnie poddawane są germanizacji. Niemcy prowadzą też fałszywą politykę historyczną próbując obarczyć winą za zbrodnie wojenne tzw. „nazistów” (których wbrew prawdzie wcale nie utożsamia się z Niemcami) oraz Polaków. Obecnie Niemcy prowadzą swoistą wojną hybrydową wobec Polski realizowaną za pomocą organów Unii Europejskiej (głównie Komisji Europejskiej). Polega ona na prześladowaniu nas za rzekomy brak praworządności (która jest u nas na wielokrotnie wyższym poziomie niż w Niemczech, wykazujących obecnie cechy państwa autorytarnego, np. pozbawionego w praktyce wolnej prasy). Na Polskę nakładane są wielomilionowe kary, a należne nam pożyczki i dotacje wysokości 70 miliardów euro na odbudowę kraju po epidemii covidowej zostały zablokowane. Niemcy bezwzględnie ingerują w nasze sprawy wewnętrzne, wykorzystując do tego organy Unii Europejskiej.

Od wielu lat w Niemczech lansowana jest teza o wyższości kulturowej Niemców nad Polakami i mieszkańcami innych krajów Europu Środkowej. Teza ta budzi wręcz przerażenie swoją absurdalnością. Niemcy, to kraj o rzeczywiście starej i bogatej kulturze (podobnie jak Polska), który jednak w okresie hitleryzmu stał się kulturalną i moralną pustynią. Do dzisiaj trwa odbudowa niemieckiej kultury i jest to proces bardzo powolny. Do tego dochodzi głęboka demoralizacja społeczna Niemców. W kraju który dokonał niesłychanej barbarzyńskiej zbrodni na milionach Żydów dzisiaj szerzy się antysemityzm. O Polakach zaś opowiada się w telewizji głupie prymitywne dowcipy. Samo zachowywanie się niektórych niemieckich turystów w Polsce (butne, zarozumiałe, pogardliwe wobec mieszkańców naszego kraju) budzi wśród Polaków zażenowanie.

Ostatnio okazało się, że Niemcy niechęć do Polaków przenoszą także na… zwierzęta pochodzące z Polski. Nasz kraj słusznie chlubi się ocaleniem gatunku żubra. W roku 2017 liczba tych pięknych zwierząt w Polsce wynosiła 1873 osobniki. Największe stado żyje oczywiście w Puszczy Białowieskiej. Wymaga ono systematycznego dokarmiania (jest zbyt wielkie jak na areał puszczy), co czyni się od lat dużym nakładem środków finansowych. Zdarzają się w Polsce żubry, które podejmują wędrówkę po kraju. Taki osobnik, nie bojący się ludzi, dotarł do województwa lubuskiego. Budził on duże zainteresowanie, był obserwowany przez wiele osób i dokarmiany, o jego obecności mówiono nawet w miejscowych programach informacyjnych. Żubr stał się wręcz ulubieńcem mieszkańców okolicznych miast i wsi. Niestety – król puszczy popełnił duży błąd, przepłynął Odrę i wkroczył na terytorium Niemiec. Na portalu internetowym „wPolityce.pl” czytamy:

Do zdarzenia doszło w środę [13 września 2017 r.] po południu w okolicach miejscowości Lubusz (niem. Lebus) nad Odrą, na północ od Frankfurtu. Zwierzę zastrzelili niemieccy myśliwi, ponieważ rzekomo „było niebezpieczne dla mieszkańców oraz ruchu na drogach”. Teraz głowa zwierzęcia ma trafić… do lokalnego muzeum.

Mięso żubra zostało zjedzone na miejscowym festynie grillowym (w formie gulaszu). Dodajmy, że żubr, także w Niemczech, jest formalnie zwierzęciem chronionym.

Przy tej bezwzględnej i wrogiej wobec Polski linii politycznej Republiki Federalnej Niemiec w środkach masowego przekazu w Niemczech stosuje się swoistą lukrowaną nowomowę, osiami narracji są określenia typu: „pojednanie”, „partnerstwo”, „współpraca”. Równocześnie Niemcy prowadzą politykę, która traktuje nasz kraj jako wroga, który należy maksymalnie osłabić gospodarczo i podporządkować sobie w charakterze neokolonialnej prowincji. Musimy zrobić wszystko, żeby obronić się przed agresją niemiecką, która ma (jak już podkreślałem) charakter nie wypowiedzianej wojny hybrydowej. A do sumy 850 miliardów dolarów reparacji musimy doliczyć jeszcze ze 200 miliardów dolarów kary za pogardę okazywaną przez Niemców Polakom w latach wojny i potem!

 

 

„Polityka niemiecka jako dążenie do osłabiania Polski, głównie na gruncie ekonomicznym”

Były już niemiecki ambasador w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven w pożegnalnym wywiadzie udzielonym pod koniec czerwca „Rzeczpospolitej” stwierdził, że relacje między Berlinem i Warszawą mocno się pogorszyły od chwili wybuchu wojny na Ukrainie. Jako główną przyczynę zapaści wskazał prowadzoną od 2015 r. politykę rządu PiS.

Jeśli spojrzeć na to z perspektywy Berlina, to być może rzeczywiście można odnieść takie wrażenie. Polska, wcześniej potulna i niesprawiająca kłopotów, nagle zaczęła wierzgać. Tyle że to tylko wrażenie. Po prostu rządy Zjednoczonej Prawicy jako pierwsze zaczęły otwarcie mówić o istniejącej asymetrii w stosunkach z Niemcami i podjęły próbę nadania wzajemnym relacjom partnerskiego charakteru, co – rzecz jasna – Berlinowi niespecjalnie odpowiada.

Jeśli więc ktoś chce uczciwie odpowiedzieć na pytanie, kiedy i czemu nasze stosunki się pogorszyły, to powinien zauważyć, że one od samego początku, czyli od upadku PRL, były złe. Nie w znaczeniu wzajemnej wrogości, ale właśnie w sensie braku jakiejkolwiek symetrii. Dopóki kolejne rządy w Warszawie – przymuszone do tego lub nie – akceptowały taki stan rzeczy, Berlin nie miał żadnych poważnych zastrzeżeń do relacji z Polską. Gdy jednak do władzy doszedł PiS i postanowił skończyć z dotychczasową nierównowagą, natychmiast po stronie niemieckiej pojawiły się oskarżenia.

Oczywiście nikt w Niemczech nie powie głośno, że Polska nie ma prawa do prowadzenia własnej polityki, bo byłoby to równoznaczne z przyznaniem się do traktowania wschodniego sąsiada jak wasala. Dlatego więc używa się innych zarzutów: o nacjonalizm, łamanie praworządności itp. Nic też dziwnego, że Niemcy mocno wspierają antypisowską opozycję, przede wszystkim tę spod znaku Tuska i PO, jej powrót do władzy gwarantuje bowiem Berlinowi rozwiązanie „polskiego problemu” i skierowanie polskiej polityki na dawne wasalne tory. To kluczowa kwestia, która teraz, po wybuchu wojny na Ukrainie, nabrała jeszcze większego znaczenia niż kiedyś.

Polityczne kręgi w Berlinie nie ukrywają swojego zaniepokojenia rozwojem sytuacji na Ukrainie. Przy czym w odróżnieniu od Warszawy nie chodzi tu wyłącznie o agresywną politykę Rosji, lecz o perspektywę zwycięstwa Ukrainy. Niemcy nie życzą sobie może całkowitego upadku Ukrainy, ale z pewnością nie chcą wzmocnienia Kijowa kosztem Moskwy.

Silna Ukraina to dla Berlina problem, a silna Ukraina zaprzyjaźniona z Polską, to już problem ogromny – wręcz rewolucja geopolityczna. Taki scenariusz oznaczałby bowiem powstanie u boku Niemiec bloku wschodnioeuropejskiego liczącego blisko 100 mln ludzi, silnego militarnie i dysponującego sporymi zasobami gospodarczymi. Pozycja Niemiec, i tak już osłabionych konsekwencjami swojej samobójczej polityki wschodniej, musiałaby spaść, bo zrównoważyłby ją nowy blok na wschodzie.

Niemcy bez swoich wschodnioeuropejskich wasali nadal pozostają silnym graczem, ale już nie na tyle silnym, by zdominować całą europejską politykę. Łatwo tu dostrzec, że interesy niemieckie spotykają się w tym miejscu z rosyjskimi. Nie chodzi o to, że w Berlinie kochają Putina (bo nikt go tam nie kocha), ale o to, że w polityce niemieckiej i rosyjskiej nie ma miejsca dla podmiotowej, niezawisłej Europy Wschodniej. Ten region to dla obu państw przedmiot targu i ekspansji. Różnica polega tylko na formie tej ekspansji – w przypadku Niemiec głównie politycznej i gospodarczej, a w przypadku Rosji – militarnej. Gdzie pojawi się linia rozgraniczenia interesów, to już jest kwestia do negocjacji.

Moskwa, uderzając na Ukrainę i naciskając na Berlin swoją polityką energetyczną, postanowiła niejako przymusić Niemcy do targów: nie będzie pokoju, stabilizacji i dobrobytu bez nowego podziału stref wpływów w Europie. Przy czym Niemcy – jeśli chcą zachować cokolwiek na wschodzie – powinny działać samodzielnie, bez oglądania się na Amerykę i NATO.

Ta wyraźna, choć niesformalizowana oferta Rosjan, nasuwająca pewne skojarzenia z paktem Ribbentrop–Mołotow, mocno skonfundowała Niemców. Berlin zdaje sobie sprawę z ryzyka. Wejście w jakikolwiek pakt z kremlowskim diabłem grozi rozbiciem Zachodu, odmowa – dalszą eskalacją i wojną. Dlatego Niemcy hamletyzują, robią uniki, szukając jakiegoś wyjścia z zastawionej na nich na Kremlu pułapki. Na razie widzą – jak się zdaje – tylko jedno wyjście, domagać się jak najszybszego zawarcia rozejmu lub pokoju, ale to jest przecież niemożliwe, bo Ukraina nie zamierza iść Rosji na żadne ustępstwa.

Być może Kijów byłby bardziej potulny, gdyby ograniczyć pomoc płynącą z Polski i Zachodu. Berlin, nie licząc symbolicznych dostaw, nie wysyła więc broni na Ukrainę i stara się temperować zbyt bojowe nastroje w naszej części Europy. Karci Litwinów, którzy zgodnie z pierwotnymi unijnymi wytycznymi nie przepuszczali przez swoje terytorium objętych sankcjami towarów do Królewca, i rozmywa wszelkie obietnice składane Ukraińcom i pomagającym im państwom.

Charakterystyczny był tu przypadek czołgów Leopard, które miały trafić do Polski jako rekompensata za dostarczone przez nas na Ukrainę wozy T-72. Niemcy konsekwentnie odmawiały jakichkolwiek dostaw ciężkiej broni na Ukrainę, tłumacząc to zwykle obawami przed nadmiernym uszczupleniem zdolności bojowych Bundeswehry. W końcu pod presją zgodziły się na handel wymienny i zaoferowały, że przekażą swoje czołgi tym sojusznikom z NATO, którzy sami oddadzą podobny sprzęt Ukraińcom. Być może w Berlinie uważano, że nikt się na taki deal nie zdecyduje i sprawa się rozmyje. Tymczasem Polska wysłała Ukraińcom 200 czołgów i gdy – zgodnie z niemiecką ofertą – zapytała o obiecane leopardy, została odprawiona z kwitkiem. Podobno zaoferowano nam jedynie przestarzałe, wybrakowane czołgi z magazynów, na co oczywiście się nie zgodziliśmy.

Wiarygodność Niemców jako partnera i sojusznika po raz kolejny mocno na tym ucierpiała, z czego oczywiście najbardziej cieszą się na Kremlu. Skołowane i przestraszone Niemcy znów przecież zachowały się tak, jak to przewidziano w Moskwie. Gdy więc ambasador Freytag von Loringhoven mówi dziś w ślad za swoim rządem w Berlinie, że Polska swoim uporem niszczy jedność Zachodu w obliczu rosyjskiego zagrożenia, to zwyczajnie odwraca kota ogonem. To Niemcy, oczywiście nie całkiem intencjonalnie, grają według kremlowskiego scenariusza i podkopują w ten sposób wiarygodność zachodniego sojuszu, bo wcześniej same pozwoliły się Moskwie zniewolić i zaszantażować. 

Niemcy, w tym wspomniany ambasador Freytag von Loringhoven, przyznają wprawdzie, że popełniono błędy w ocenie polityki Rosji. I że źle się stało, że Berlin przez wiele lat ignorował ostrzeżenia płynące z Polski i innych państw naszego regionu. Jednak takie oświadczenia mają w przypadku Niemców głównie rytualny charakter.

Po zbrodniach wyrządzonych podczas II wojny światowej Niemcy opanowały do perfekcji sztukę bicia się w piersi, przy czym niekoniecznie cokolwiek z tego wynika. To tak jak w przypadku reparacji wobec Polski. Niemcy po stokroć przyznają, że owszem ponoszą pełną moralną odpowiedzialność za to, co się w Polsce stało podczas wojny, ale o zadośćuczynieniu finansowym mówić nie będą. Sprawa została formalnie zamknięta po tym, jak peerelowskie władze na polecenie Moskwy zrezygnowały z odszkodowań wojennych. Czy jednak rzeczywiście wszystko jest już przegrane? Biorąc pod uwagę unijne sądy, pewnie tak, jednak najwyraźniej nikt w Berlinie nie jest tego do końca pewien. Nawet z czysto moralnego punktu widzenia, na który tak lubią powoływać się Niemcy, odmowa jakiejkolwiek uczciwej rekompensaty dla najbardziej poszkodowanej ofiary wojny jest trudna do obrony. Dlatego Niemcy wolą uciąć ten temat, bo dyskusja nad nim obnaża ich hipokryzję.

Nic więc dziwnego, że rząd PiS, który nieustannie domaga się od Berlina nie tylko moralnego, ale i materialnego zadośćuczynienia, jest dla Niemców coraz bardziej irytujący. Bo trudno im sobie wyobrazić, że cokolwiek zapłacą za grzechy swoich dziadków. W ogóle nie do pomyślenia jest dla nich sytuacja, że narażą swoją osłabioną kryzysem gospodarkę dla zaspokojenia „nienależnych” żądań finansowych i przy okazji wzmocnią nieprzyjazny (czytaj: niezawisły od Niemiec) rząd w Warszawie. Rzeczywista polityka Niemiec polega przecież na czymś dokładnie odwrotnym – na stałym osłabianiu wierzgającego sąsiada ze wschodu. Z trudem ukrywana wrogość wobec rządu PiS wynika głównie z tego, że obecna ekipa w odróżnieniu od poprzednich próbuje temu przeciwdziałać.

Gdy Niemcy opowiadają, że polski rząd miał rację, ostrzegając przed Rosją, to poza werbalnymi deklaracjami również niewiele z tego wynika. Berlin dużo mówi np. o końcu dotychczasowej polityki energetycznej, ale jednocześnie pozbywa się kolejnych elektrowni jądrowych. A to oznacza deficyt energii w Niemczech, którą trzeba będzie jakoś uzupełnić. Wiatraki nie wystarczą, więc wracają węgiel i gaz.

Ostatnio Niemcy – wbrew polityce sankcyjnej – wymusiły zwrot turbiny zasilającej gazociąg Nord Stream 1, która była remontowana w Kanadzie. Domagali się tego Rosjanie, którzy – by przymusić Berlin do większej uległości – wstrzymali przesył gazu do Niemiec. Formalnie z powodu prac konserwacyjnych. Berlin dobrze zrozumiał wysłany mu sygnał.

Coraz więcej słychać też o możliwym odmrożeniu drugiej nitki Nord Stream, tej, która po rosyjskiej inwazji na Ukrainę miała jakoby zostać na zawsze zamknięta. Nadzieję na jej otwarcie daje werdykt TSUE, który przekazał do ponownego rozpatrzenia kwestię niezgodności Nord Stream 2 z unijną dyrektywą gazową. Otwarcie o konieczności uruchomienia gazociągu mówią też niektórzy, na razie drugoplanowi, politycy niemieccy. Wyraźnie widać, że temat jest wrzucany na forum publiczne zapewne po to, aby Niemcy i Europa stopniowo się oswajały z taką możliwością.

Można to także odczytywać jako formę szantażu wobec innych – zwłaszcza wschodnioeuropejskich – sąsiadów. W tym kontekście pojawia się bowiem propozycja, by w ramach europejskiej solidarności udostępnić Niemcom nieco gazu z polskich zapasów. Dzięki temu Berlin nie będzie tak uzależniony od dostaw z Rosji. Pomysł ten został instynktownie odrzucony przez część polskiej opinii, zwłaszcza tej prawicowej. Niemcy, jak się trafnie zauważa, nie wykazywały się dotąd wobec Polski jakąś szczególną solidarnością, co widać nie tylko na przykładzie wspomnianej sprawy czołgów Leopard czy reparacji wojennych, ale i ogólnie – całej polityki wschodniej Niemiec opartej na współpracy z Rosją kosztem Europy Wschodniej. Jedynym w ostatnim czasie przypadkiem odwoływania się przez Berlin do solidarności z naszym regionem była kwestia relokacji imigrantów w 2015 r. Ale wtedy, podobnie jak teraz, chodziło wyłącznie o rozwiązanie problemu, do którego Niemcy sami doprowadzili.

Oczywiście idea europejskiej solidarności wobec zagrożenia ze wschodu jest słuszna i warta wsparcia, ale Niemcy musiałyby wcześniej same się do tej polityki przyłączyć i ją stosować.

Na razie polityka niemiecka – mimo wojny na granicach Unii – nie uległa jakimś zasadniczym przeobrażeniom. Nadal można w niej dostrzec dążenie do osłabiania Polski, głównie na gruncie ekonomicznym. Niedawno pojawiły się zapowiedzi blokowania budowy portu kontenerowego w Świnoujściu, ciągle są zamrożone środki z KPO, o których decyduje wprawdzie Komisja Europejska, ale chyba tylko ktoś naiwny uwierzy, że głos Niemiec nie ma tu znaczenia.

Wreszcie trudno nie dostrzec potęgi niemieckiego kapitału medialnego w Polsce, który znowu intensywnie atakuje wszystko, co potencjalnie może wzmocnić naszą niezależność. Od przekopu Mierzei Wiślanej począwszy, przez Centralny Port Komunikacyjny, na polskich kontraktach zbrojeniowych skończywszy, a to przecież jest jedynie przykładowy i niepełny katalog kampanii prowadzonych wbrew polskim interesom. Warto też zauważyć, która opcja polityczna w Polsce takie kampanie czynnie wspiera. Naturalnie chodzi tu o Platformę Obywatelską i Donalda Tuska, który – co znamienne – w swoich ostatnich wystąpieniach publicznych regularnie odwraca uwagę odbiorców od wojny na wschodzie i kieruje ją przeciwko rządowi PiS. Temu samemu rządowi, który od lat uwiera Niemców. A więc to nie Rosja najbardziej zagraża Polakom i ich dobrostanowi, lecz pisowski reżim.

Porozumienie polsko-niemieckie byłoby z pewnością korzystne dla obu stron i należy do niego dążyć. Dopóki jednak Niemcy nie zrozumieją, że kluczem do takiego porozumienia jest równoprawne traktowanie sąsiada, dopóty niewiele się zmieni. Górnolotne słowa o moralności nigdy przecież nie zastąpią jej samej.

https://wpolityce.pl/tygodniksieci/606896-papierowy-sojusznik-dazenie-do-oslabiania-polski

18.07.2022

Niemcy są po prostu wrogiem Polski. „Głównym celem naszego zachodniego sąsiada jest w tej chwili federalizacja Unii”

Główny cel Niemiec? Federalizacja i dominacja ekonomiczna nad krajami Europy

Unia Europejska jest już w zasadzie zupełnie opanowana przez Niemcy. Głównym celem naszego zachodniego sąsiada jest w tej chwili federalizacja Unii i stworzenie z niej jednego państwa, które formalnie zarządzane byłoby z Brukseli, faktycznie zaś z Berlina. Głównym sposobem działania ma być „ekologizacja” Europy poprzez nałożenie rozmaitych i bardzo kosztownych podatków i obostrzeń prawnych mających na celu redukcję emisji CO2. Niemcy chciały ta metodą ograniczyć znacznie i utrudnić produkcję przemysłową i wytwarzanie energii przez inne kraje unijne – w tym Polskę. Byłoby to wymierzone w konkurencję dla ich towarów, które stają się obecnie coraz słabsze jakościowo (Niemcy mają już ujemny bilans handlu zagranicznego). Celem Berlina jest także zamiana Europy Środkowej w ich kolonię – niedorozwiniętą gospodarczo, ale dostarczającą taniej siły roboczej i surowców. Berlin zdawał sobie sprawę, że cała operacja doprowadzi do ogromnego spadku konkurencyjności towarów europejskich na świecie i do zubożenia obywateli Unii i utrudnienia im normalnego funkcjonowania (np. przez narzucenie drogich, zawodnych i nie nadających się do dalszych podróży samochodów elektrycznych). Niemieckim planistom to nie przeszkadzało i nie przeszkadza.

W celu realizacji tych zamierzeń Niemcy zawarły (prawdopodobnie zimą b.r.) układ z Rosją. Z jednej strony wyraziły zgodę na zajęcie Ukrainy przez Putina, zainstalowanie w niej prorosyjskiego rządu i aneksję kolejnych terytoriów ukraińskich do Rosji. Z drugiej strony Rosja obiecała przesyłać Niemcom tani gaz (Nord Stream 2 miał także zostać uruchomiony), na którego dystrybucji w Europie Berlin miał jeszcze dodatkowo zarabiać i wzmacniać swoje wpływy. Gaz rosyjski, obok ekologii miał stać się drugim czynnikiem ułatwiającym federalizację Europy. Niemcy liczyły nas to, że wojna na Ukrainie potrwa najwyżej tydzień. Zakładały też, że będą trochę protestować pro forma, a potem po kilku tygodniach wszystko wróci do tzw. normy.

Realizacja planu napotkała jednak na trudności. Bohaterska obrona Ukraińców trwa już prawie pięć miesięcy, Rosjanie dokonują straszliwych aktów terroru i ludobójstwa. Niemcy muszą więc dołączać (niechętnie i niemrawo) do protestów przeciwko agresji i zbrodniom rosyjskim, aczkolwiek broni przekazują Ukrainie bardzo niewiele. Jednak zniecierpliwieni Rosjanie straszą Berlin zupełnym odcięciem dostaw gazu, co wywołało ostatnio niesłychaną panikę nad Szprewą.

Rola Polski

Nasz kraj w tej całej układance odgrywa istotną rolę. Podporządkowanie Polski i ustawienie jej w klasycznej roli neokolonialnej, Niemcy uważają za jeden z pierwszorzędnych celów. Byłoby to dla nich także równoznaczne z odzyskaniem (w jakimś sensie) terytoriów straconych w 1945 r. o których pamiętają (chociaż udają, że nie pamiętają). Niemcy dążą więc za wszelką cenę do zainstalowania w Polsce rządu, który będzie im sprzyjał (jak mówił Kisiel: „zgadnij Koteczku czyj to ma być rząd?”). Dla Angeli Merkel i jej następcy narzędziem blokowania funkcjonowania polskiego przemysłu są sankcje finansowe aplikowane Polsce przez Niemców za pośrednictwem Komisji Europejskiej. Zablokowanie nam dotacji i pożyczek covidowych wysokości 70 miliardów euro za karę za rzekome łamanie praworządności, to wyłączna zasługa naszych sąsiadów zza Odry. Jeden z ich motywów to obawa, że tak wielka suma może jeszcze bardziej rozkręcić naszą gospodarkę. Najbardziej oburza fakt, że obecnie, gdy Polacy udzielają tak znaczącej pomocy uchodźcom ukraińskim (których liczba dochodziła do 4 milionów) i wydają na to olbrzymie pieniądze, Niemcy (oczywiście pod płaszczykiem Unii Europejskiej) blokują nam dotacje, każą też płacić odszkodowania za nie zrealizowanie, a przy tym bezprawne i absurdalne postanowienia TSUE. Pomijam już te kwestię, że nie udzielono nam żadnego wsparcia finansowego w naszych szeroko zakrojonych i kosztownych akcjach pomocowych dla uchodźców ukraińskich. Naiwnością byłoby zresztą oczekiwać czegokolwiek od najbardziej skąpego i pazernego państwa na świecie, a takim są właśnie Niemcy.

Owe „kamienie milowe” i puste obietnice Urszuli von der Leyen służą tylko mydleniu nam oczu. W żadne słowa tej pani nie można już wierzyć. Wykonuje ona zresztą nie polecenie gremiów unijnych, ale po prostu rządu federalnego Niemiec, chociaż pod płaszczykiem Komisji Europejskiej. Spełnianie wymagań owej Komisji Europejskiej (np. w kwestii Likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego) powoduje tylko wysuwanie coraz to nowych i coraz to bezczelniejszych postulatów. Można się domyślać, że wkrótce pojawią się żądania typu: zezwolenie na małżeństwa homoseksualne, na adopcję dzieci przez homoseksualistów, na wpisywanie do dowodów osobistych opcji płci „niebinarnej” itp.

Antypolskie działania Berlina

Już od wielu miesięcy twierdzę, że Polska tych pieniędzy nie dostanie. Antypolskich posunięć ze strony Berlina jest tylko ostatnio tak wiele, że można by o nich napisać grubą książkę. Należy więc zastanowić się czy nie przyjąć po prostu, że mamy obecnie dwóch wrogów: Rosję i Niemcy. Fakt, że państwo niemieckie jest naszym wrogiem (mimo wspólnej przynależności do Unii Europejskiej i NATO) niestety nie dociera jeszcze do świadomości większości Polaków. Berlin chciałby przeprowadzić wasalizację Polski wykorzystując Komisję Europejską, TSUE i inne struktury unijne. Są to  bardzo skuteczne narzędzia w rękach dzisiejszych rozzuchwalonych następców Fryderyka II i Bismarcka. Powstają więc pytania: czy rzeczywiście opłaca się nam pozostawać w Unii? Czy w warunkach gdy nakłada się na nas jakieś absurdalne kary finansowe, odbiera się nam należne pieniądze (70 miliardów euro to prawie 3/4 rocznego budżetu Polski) i każe się płacić jakieś makabryczne podatki za emisję CO2, a także podważa się naszą suwerenność w dziedzinie ustroju sądownictwa i w dziesiątkach innych spraw, a wszystko to służy budowaniu dominacji Niemiec nad nami, mamy nadal udawać, że przynależność do Unii jest dla nas korzystna? Czy nie lepiej podziękować Niemcom oraz ich adherentom i pójść swoją drogą? Odpowiedź jest oczywista. Z pewnością wybranie wolności będzie nas sporo kosztowało i wywoła niemałe perturbacje polityczne, ale nie ma innego wyjścia.

Gdy w kwietniu b. r. Rosja zablokowała Polsce dostarczanie gazu, żaden kraj europejski nie zadeklarował chęci udzielenia nam pomocy. Niemcy oczywiście nabrały wody w usta. Dzisiaj, gdy to Niemcom grozi brak gazu w wyniku knowań Putina Komisja Europejska postuluje, aby wszystkie kraje, w tym także Polska zobowiązane były przymusowo do dostarczania gazu Niemcom. Na takie dictum powinniśmy eurokratom odpowiedzieć krótko: odczepcie się od nas i zajmijcie się np. prostowaniem bananów (aby stały się zgodne z normami unijnymi), albo zbieraniem szparagów (w Niemczech). My sobie bez was damy radę!

Dr Bartosiak: Los i historia doprowadziły do tego, że Polska ma dzisiaj szansę sięgnąć po coś więcej, niż utrzymanie status quo.

W ogóle Berlin jest mocno zaniepokojony emancypacją Europy Środkowo-Wschodniej, która bez pytania zaczęła prowadzić własną politykę wobec wojny Ukrainy i Rosji. Przecież przez dekady rosyjskie surowce pomagały – nie tylko Niemcom – zachować wysokomarżowość ich przemysłu, ale również lewarowały ich siłę polityczną na kontynencie. To dzisiaj wyraźnie widać

— mówił.

Berlin nie byłby tak wpływowy i konkurencyjny, gdyby nie tani gaz i ropa z Rosji, pozyskiwana kosztem bezpieczeństwa naszego regionu. Myślę, że gdy opadnie kurz wojny, po kryzysie wewnątrz NATO czeka nas kryzys Unii Europejskiej. Wydaje mi się, że Polska i państwa wschodniej flanki NATO nie zgodzą się na stworzenie projektu federacyjnego, w którym długodystansowo Rosja jest jednym z elementów stabilności energetyczno-gospodarczej

— dodał dr Bartosiak.

Los i historia doprowadziły do tego, że Polska ma dzisiaj szansę sięgnąć po coś więcej, niż utrzymanie status quo. Do tego potrzebna jest jednak silna, suwerenna i zwycięska w wojnie Ukraina, a to trudne zadanie

https://wpolityce.pl/polityka/603203-dr-bartosiak-ostrzega-mozemy-znalezc-sie-w-wojnie-z-rosja

Kim jest Kanclerz Scholz?

Co o kanclerzu Niemiec mówi jego przeszłość i czego możemy się po nim spodziewać w przyszłości? W najnowszym filmie eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich biorą pod lupę postać Olafa Scholza i przypominają sporo nieznanych wielu osobom faktów z przeszłości. Dlaczego Scholz politykę, która z perspektywy zwłaszcza wschodniej flanki NATO jest kontrowersyjna? Co mówi Olaf Scholz o wojnie na Ukrainie? Najnowszy materiał OSW rzuca nieco więcej światła na zakulisowe działania niemieckiego kanclerza.

Ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich dr Anna Kwiatkowska przypomina, że obecny kanclerz Niemiec w młodości działał w socjalistycznych młodzieżówkach partyjnych i był żarliwym marksistą. Warto podkreślić, że swoją polityczną karierę Olaf Scholz rozpoczął w wieku 17 lat, gdy wstąpił do młodzieżówki SPD.

Bardzo ciekawa jest ta młodość Olafa Scholza ponieważ on był bowiem żarliwym marksistą, co nie każdy wie… Był bardzo mocno zaangażowany w pracę z młodzieżówką FDJ – młodzieżówką enerdowską – młodzieżówką ludzi skupionych wokół socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Bardzo blisko z nimi współpracował. Pisał też bardzo dużo do różnych takich pisemek młodzieżówki socjaldemokratycznej już RFN-owskiej, gdzie wygłaszał bardzo podobne poglądy jak koledzy z FDJ. Walczył o pokój, odprężenie, walczył z industrialno-militarnym kompleksem – to cytaty wszystko – zbrojeniowym USA, zwalczał agresywne NATO – to też cytat. 
– mówi dr Anna Kwiatkowska – ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich.

https://niezalezna.pl/446695-kim-naprawde-jest-kanclerz-niemiec-krotka-historia-jak-olaf-scholz-bedac-zarliwym-marksista-zwalczal-agresywne-nato

 

https://wgospodarce.pl/informacje/95593-robiac-biznes-z-kremlem-niemcy-graja-przeciwko-unii

https://dorzeczy.pl/kraj/98824/niemcy-nas-naucza.html

https://wpolityce.pl/swiat/553491-uklon-w-strone-kremla-ale-nie-tylko

 

Wywiad J.Kaczyńskiego na temmat Niemiec i Rosji, w obliczu wojny.

– [Niemcy] Polski nie traktują jak równoprawnego partnera – ich celem jest dzielenie nas, ograniczanie, trzymanie pod butem. […] I żeby było jasne, chciałbym, by było inaczej, i mam nadzieję, że kiedyś to państwo znajdzie w sobie siłę do głębokiej przemiany. Póki co jest w Europie – stwierdzam to z przykrością – niezwykle destrukcyjnym elementem” – mówi w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Jarosław Kaczyński. Całość rozmowy prezesa PiS z Katarzyną Gójską i Tomaszem Sakiewiczem w najbliższym numerze tygodnika „Gazeta Polska”, dostępnym w sprzedaży od środy 15 czerwca.

 

https://niezalezna.pl/446333-jaroslaw-kaczynski-dla-gazety-polskiej-niemcy-sa-w-europie-niezwykle-destrukcyjnym-elementem

Program Wschodni: Dążenia Niemiec do Nord Stream 2 pokazują po czyjej stronie opowiadają się w konflikcie Rosja-Ukraina

Prezydent Putin pokazuje swoją siłę i udowadnia bezkarność / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 84/2021

 

https://niezalezna.pl/266121-wiceprezydent-usa-ostrzega-przed-zaleznoscia-od-rosji-mocny-glos-w-sprawie-nord-stream-2

https://biznes.interia.pl/wiadomosci/news/gazowa-niepodleglosc,2640877,4199

https://niezalezna.pl/399340-w-kleszczach-rapallo-2

https://niezalezna.pl/266233-naimski-ostro-o-kulisach-nord-stream-2-trzeba-siegnac-do-wypowiedzi-putina-z-westerplatte

https://wpolityce.pl/polityka/355971-rosja-wielki-sasiad-niemiec-niebywala-troska-rfn-o-to-kto-i-jak-powinien-rzadzic-w-polsce

https://dorzeczy.pl/kraj/86695/Musial-Wspolpraca-niemiecko-rosyjska-kwitnie-od-czasow-ZSRR-To-sie-nie-zmieni.html

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/witold-jurasz-nord-stream-2-czyli-o-zludnych-nadziejach-warszawy/wyypr8l

https://niezalezna.pl/268857-niemiecki-dwuglos-ws-nord-stream-2-polityczna-ustawka-to-jedna-z-brzydkich-metod-w-polityce

https://niezalezna.pl/272483-podwojne-standardy-niemiec-w-stosunkach-z-rosja-interesy-po-cichutku-sa-realizowane

https://wpolityce.pl/swiat/460806-ze-rosja-usprawiedliwia-inwazje-39-r-to-jasne-ale-niemcy

https://niezalezna.pl/286789-polskie-drogi-rosyjski-cien-gazeta-polska-panstwo-straci-miliardy-kto-zarobi

https://dorzeczy.pl/kraj/177409/nord-stream-2-rosja-odpowiada-przylebskiemu.html

https://dorzeczy.pl/ekonomia/119340/ekspert-miazdzy-niemiecka-polityke-energetyczna-to-w-duzej-mierze-zasluga-zrecznej-propagandy.html

https://niezalezna.pl/303176-niemcy-niezadowolone-z-sankcji-nalozonych-przez-usa-ambasador-wyjasnia-decyzje

Niemcy aktywnie lobbują w USA przeciwko sankcjom na NS2! „Bild” oskarża: Spółka ma wyjątkowo dobry dostęp do Urzędu Kanclerskiego

https://niezalezna.pl/301632-minister-niezwykle-ostro-o-rosji-penetruje-instytucje-korumpuje-elity-to-trzeba-przeczytac

https://niezalezna.pl/301608-zabolaly-sankcje-nalozone-w-zwiazku-z-nord-stream-2-zemste-planuje-niemiecki-biznes-w-rosji

https://wiadomosci.onet.pl/swiat/polacy-zawsze-beda-obserwowac-niemcy-i-rosje-bialy-dom-odtajnia-dokumenty/xzp7271